poniedziałek, 18 września 2017

How long will I love you? As long as stars are above you




How long will I love you
As long as stars are above you
And longer if I can


Kawiarnia cafe pARTer usytuowana jest na parterze budynku, w przestrzeni otwartej na hall główny, recepcję, Labsen oraz Księgarnię Sztuki, w samym sercu Centrum Sztuki Współczensnej w centrum Toruńskiego rynku. Rynku który przemierzałaś w pogoni za świeżymi, ciemnymi bułkami ze słonecznikową posypką. I na którym to niemal wpadłaś wprost na ciężarną, zdezorientowaną twoim widokiem Alicję. Teraz siedzisz w ciepłym lokalu, wypełnionym unoszącymi się zgrabnie różnorodnymi, wonnymi oparami kawy, naprzeciw ciężarnej szatynki, kurczliwie obejmującej gorący, seledynowy kubek zielonej herbaty. Przygryzasz niespokojnie dolną wargę, ścierając tym krwistoczerwoną pomadkę, a po między spoconymi, niespokojnymi palcami miażdżysz nerwowo skrawek śnieżnobiałej serwetki. Odwracasz zatrwożony wzrok od szklanej szyby przez którą beznamiętnie obserwowałaś bezmyślnie śpieszących się ludzi.  W twojej głowie szumnie kotłowało się zbyt wiele toczących ze sobą nierówne bitwy, sprzecznych myśli. Zbyt wiele pytań narastających z każdą kolejną chwilą wpatrywania się w jej zaawansowany, ciążowy brzuch pozostawało bez zawieszonych w próżni odpowiedzi i torpedowało twój umysł.
- Naprawdę cieszę się, że jesteś całkiem zdrowa, Lena – odstawia od ust porcelanowy przedmiot, a jej naturalnie brzmiący, niewinnie słodki ton głosu niemal rozsierdza cię od środka – Dobre wieści, szybko się rozchodzą – dodaje pospiesznie, uważnie dostrzegając twoją uniesioną ze zdziwienia prawą brew.
- Który to miesiąc? – starasz się, żeby twój głos nie zdradzał targających tobą emocji, jednocześnie próbujesz powstrzymać nienaturalne drżenie powiek. Przełykasz głośno ślinę i po raz kolejny twój wzrok nieostrożnie ląduje na uwypukleniu pod starannie naciągniętym, beżowym, plecionym swetrem.
- Jutro zacznie się siódmy – posyła ci krótki, nerwowy uśmiech i machinalnie, delikatnie gładzi swój brzuch, monotonnymi, uspokajającymi ruchami.
Zatrzymujesz na jej okrągłej twarzy rozbiegane dotąd spojrzenie, a w ciemnych źrenicach znika kłębiące się przerażenie, ustępując miejsca przekalkulowanej pewności. Przeliczasz tysiąc razy, nie chce wyjść inaczej. Lipiec. Prychasz cicho pod nosem i podśmiechujesz żałośnie w duchu. Jeszcze w sierpniu gorączkowo zaprzeczał, że od ponad miesiąca z nią nie spał. Łgarz. Przepływająca w zwężonych żyłach gorąca krew, pulsuje w twojej czaszce i odbija się echem po całym ciele. Czujesz jak czyjeś niewidzialne dłonie wyrywają z twojej piersi wciąż żywo bijące serce i łamią żebra na kilka części.
Wstrzymujesz oddech i miażdżysz między ustami palącą złość, która dość szybko przechodzi i opuszcza twoje bezwładne ciało. Jak gasząca i oczyszczająca żar i zgliszcza żarzącego się ognia, przychodzi fala wyrzutów sumienia. Ty jesteś powodem. Błędem, który Michał popełnił. To przez ciebie, to niczemu niewinne, nieświadome niczego dziecko wychowa się w niepełnej, rozbitej rodzinie z niedzielną ciotką z doskoku, którą wraz z przypływającą z wiekiem świadomością znienawidzi.
- Czemu nic nie powiedziałaś? – obrzucasz ją jawną pretensją, a na jej wesołą i pogodną twarz wkrada się konsternacja. Nie wiesz dlaczego mruga nerwowo, w trawiącej twoje serce ciszy, dlaczego twoje pytanie zbiło ją z pantałyku – Michał ma prawo wiedzieć.
Alicja parska śmiechem i przez ułamek sekundy zastanawiasz się, co ją tak bawi. Chwilę potem ewidentnie coś kalkuluje i spogląda na ciebie rozdrażnionym spojrzeniem spod gęstej palety, starannie wytuszowanych rzęs.
- Ma w końcu to, czego zawsze chciał, ciebie. Po co mam mu niszczyć to wymarzone, wyśnione szczęście? – lekka ironia zabarwia koniec zdania, lecz w powietrzu unoszącym się po jej słowach, czuć namacalną gorycz porażki i wciąż żywy żal.
- Nie myśl tylko o sobie, to egoistyczne – zarzucasz ściągając brwi i niespokojnie poruszając się na krześle – Pomyśl o swoim dziecku … o waszym dziecku – z niemałym trudem przechodzi ci to przez gardło.
Alicja powstrzymuje kpiarski uśmiech, który podstępnie wpełzł na jej twarz. Co ją tak u diabła śmieszy, kiedy ty przejmujesz się za co najmniej trzech.
- Wiemy jaki jest Michał – wzdycha z melodyjnym, rozbawionym tonem - Słowny, odpowiedzialny i bezwzględnie zobowiązany – wylicza skrupulatnie - Choć przez chwilę poczuje, że zawalił mu się świat, to zrobi dla swojego dziecka wszystko, żeby jak najmniej odczuło tą stratę. A ty? – ewidentnie zadrwiła - Będziesz w stanie się na to wszystko patrzeć? Na to, że do końca życia jego i mnie będzie coś łączyło? Że będzie mi pomagał, wciąż mając w pamięci to wszystko co nas łączyło? Otoczy mnie i dziecko opieką i to często kosztem ciebie, Lena. Przemyślałaś to? – pochyla się do przodu, a głos zniża do konspiracyjnego szeptu, torpedującego na wylot twoje ciało.
Za kogo ona się ma?
- Chcesz teraz ze mnie zrobić tą złą? Przekonać mnie, żebym mu nie powiedziała, tak? – kręcisz głową z niedowierzaniem.
- Naprawdę chce wychować je sama. Jego i tak ciągle nie będzie.
- Musisz mu powiedzieć, albo ja to zrobię.
- Doprawdy? – prycha – Jesteś na tyle głupia? Będziesz odczuwała potęgujące poczucie winy, balast. Oczywiście on nie przestanie cię kochać, ale ty będziesz myślała, że cię obwinia. Odpuść Lena, tak będzie lepiej dla wszystkich.
Posyła ci ostatni, cierpki uśmiech i zostawia cię z zamglonym wzrokiem wciąż utkwionym w pustym miejscu, po jej ulotnej obecności. Uderza w ciebie przetrawiony sens jej słów. Ma brutalną rację, odbijająca się obuchem żalu wprost w twoją pierś. Ty też musisz być odpowiedzialna. Wiesz, że Michał zrobi dla tego maluszka wszystko, ale choćby stanął na głowie, nie stworzy pełnego, ciepłego domowego ogniska. Wybierze dziecko, ale nie Alę. Musisz mu to ułatwić. Nie mogłabyś spojrzeć sobie w twarz wiedząc, że przez ciebie to dziecko nie będzie miało pełnej rodziny. Ocierasz płynącą po zaróżowiałym licu słoną łzę, rozmazującą staranny makijaż. Bierzesz głęboki oddech mroźnego, zimowego powietrza, który owiewa twoją krtań i zastyga suchym lodem w płucach. Musisz wrócić i udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Musisz grać na miarę Oskara. Znowu musisz go skrzywdzić. Skąd wiesz co jest dla niego najlepsze? Znowu ktoś podejmuje za niego decyzję. Znowu robisz to z miłości. Bezwzględnej miłości do Michała. Już nie twojego Michała.

 How long will I need you
As long as the seasons need to
Follow their plan

Zachodnie wybrzeże Majorki to niezwykle urokliwe miejsce z wieloma ciekawymi trasami o różnym stopniu trudności. Nic więc dziwnego, że zawodowe kolarskie grupy uciekają w styczniowe mrozy do ciepłych, treningowych miejsc. Wzniesienia są tutaj naprawdę wymagające, wliczając w to najwyższy szczyt wyspy Puig Major, który znajduje się na wysokości 1445 metrów. Nic więc dziwnego, że Team Sky niemal co roku spędza tam swoje noworoczne, ciężkie i wymagające zgrupowanie. Zaraz po wspólnie hucznie spędzonym Sylwestrze w iście rodzinnym gronie. Team Sky to jedna wielka rodzina.
Setki osób, dyrektorzy, założyciele, menadżerowie, pracownicy biura, psycholodzy, technicy, kucharze, dietetycy, mechanicy, lekarze, masażyści, zawodnicy i ich rodziny. Cieszy się, że brytyjski zespół jest tak tolerancyjny, tak otwarty na zapewnienie psychicznego komfortu swoim podopiecznym. Niemal zawsze, w każdym momencie trwającego sezonu mogłabyś być przy Michale. Niemal tak samo często mógł również liczyć na wsparcie swojego rodzeństwa, które już zobowiązało się na odwiedzenia Majorki przed Tour de France. Byłaś przy Michale, kiedy na przełomie sezonów usiadł z głównym dyrektorem sportowym i trenerem przy jednym stole do bardzo trudnej rozmowy. Nikt nie był rozgoryczony, rozczarowany, czy nawet zawiedziony. Michał dostał pełne wsparcie, duży kredyt zaufania, masę zrozumienia. Jednak po kurtuazyjnych gestach i słowach obie strony przeszły do konstruktywnej wzajemnej krytyki. Choć nikt nikomu nie wytykał pomyłek. On sam wyciągnął wnioski i przeanalizował błędy z poprzedniego sezonu, dzieląc się swoimi uwagami. Oni zaakceptowali jego nowy pomysł na trening, którego ilość i natężenia miały kompletnie ulec zmianie. Więcej zbilansowania, mniejsze cykle treningowe, mniej wyścigów, więcej konkretnego ścigania. Jakość, nie ilość. Decyzja wydawała się słuszna, ze względu na jego relatywnie większą potrzebę na dłuższy czas krótkiej regeneracji mięśni. Oni zaproponowali zmianę mentalności. Na pracę z psychologiem nie wyraził zgody. Stwierdził, że już go posiada. Ma mnie. I jakby na dowód zmian jakie już zaszły w jego psychice zobowiązał się porzucić dotychczasowy styl przygotowywania się do wyścigu z odciętą głową. Do tej pory sfokusowany na najważniejszy wyścig, potrafił przed startem tracić kontakt z najbliższymi, zaszyć się sam ze sobą i zniknąć, niemal zapaść się pod ziemię. Tym razem, ściskając pod stołem moją dłoń chciał, bym w tych momentach była przy nim. Umierałam kawałek po kawałku z niespokojnym, szczerym uśmiechem i świadomością, że znowu ten świat, który sobie skrupulatnie ułożył, legnie w gruzach. Choć wydawało nam się, że to właśnie ten inny czas, ten moment, ten dzień w którym tym razem przeżyjemy jeszcze raz nasze wspólne życie, które kiedyś nas przerosło. I jak naiwne, małe dzieci, wierzyliśmy w szczęśliwe zakończenia.


Przez niedbale zaciągnięte, czerwone zasłony hotelowego okna, przedzierała się jasna łuna księżycowego, srebrzystego blasku, padająca na zamącony niechlujnie porozrzucanymi ubraniami pokój. Pomięte prześcieradło uwierało, przylegając do mokrego ciała, a zastygłe w miejscu gorące, nocne powietrze, nasączone było dodatkowo unoszącym się z pościeli zapachem żarliwego ognia waszych ciał. Byłaś szczelnie zamknięta w kleszczach jego umięśnionych i wyżyłowanych ud, kołyszących twoje niespokojne biodra. Tonęłaś w bezdennych objęciach czułości jego, silnych ramion, które koiły plugawe dziury wypalone po jego siedmioletnim nie dotyku. Przenikał skórę obuszkami palców, pisząc nimi poezję i modlitwy na twojej odkrytej z grzechów, nagiej duszy. Twoje rozpalone, czerwone lico,  przylegało na jego rytmicznie unoszącej się klatce piersiowej, a jego słodki, drżący oddech, rozwiewał niesforne kosmyki włosów, muskając zakamarki w zagłębieniach obojczyka, przenikając, aż do szpiku.
- Nie śpisz? – cicho wzdycha, kiedy twój zatrważający szept na krawędzi jego skóry przeszył głuchą ciszę, zamąconą jedynie skowytem tęsknego żalu przepływającego przez płuca.
- Boję się - wydycha zaczerpnięte nerwowym, haustem powietrze, zatapiając wykrzywianą w bólu twarz w zapachu twoich włosów - Boję się, że kiedy się obudzę, to ciebie przy już mnie nie będzie - z drżącym głosem przełyka ślinę - Jak wtedy, jak tamtej nocy, siedem lat temu.
Przywierasz swoim nagim ciałem mocniej do jego, zagryzając wargi do krwi, zaciskając powieki przed gorzkimi łzami, nasączonymi  niemym wrzaskiem duszy i powstrzymujesz się by nie drżeć w czeluściach jego dłoni.
- Obiecaj mi, że już nie znikniesz Lena - nasączony czułością i żarliwą pasją szept zostawiał po sobie mokre ślady jego namiętnych ust na linii twojej żuchwy.
- Obiecuję - kłamiesz z łamiącym się głosem i oblizujesz krople łez, pękając na szwach, na zrośniętych bliznach po dziurawym sercu i kłutych ranach w płucach - Obiecuję Michał.
I jeszcze przez ostatnią chwilę chcesz mieć swój cały świat w swoich dłoniach.



How long will I be with you
As long as the sea is bound to
Wash upon the sand



Wyjechałaś. Choć nie w konspiracyjnym pośpiechu, nie za fasadą nędznie odegranej tandetnej zdrady, jak ostatnim razem. Wyjechałaś na rzekomą rozmowę o pracę w toruńskiej kancelarii adwokackiej Imprimisi, której to szyld dostrzegłaś, wracając jeszcze z nieplanowanego spotkania z Alicją. Być może już wtedy ułożyłaś sobie w głowie ten plan, to misterne alibi, dla którego zamiast wprost z Majorki polecieć z Michałem do Włoch, musisz wrócić lotem na warszawskie Okęcie. Wszystko dokładnie przemyślałaś, nawet to, że aplikujesz o posadę pomocnika radcy prawnego, aby obstający za twoim elastycznym zawodowym zajęciem Michał, był zadowolony z twojej samorealizacji. Choć wyczuwałaś lekki smutek w jego głosie, to przełamywała go ta wypełniająca go po krańce pewność, że w ostatni tydzień stycznia razem przejedziecie rekreacyjne dwadzieścia pięć, a może nawet trzydzieści kilometrów po włoskim Calpe. W tamtej chwili, podczas przelotnego muśnięcia warg, ostatniego ciepłego pocałunku, jakieś niewidzialne dwie dłonie wdarły się do twojej piersi i złamały twoje serce na pół. Bezdźwięcznie, bezlitośnie, bez znieczulenia.
Nie wiesz czy to zauroczenie od pierwszego wejrzenia, które przekształciło się w żar, który chciał trwać wiecznie, czy może to jednak miłość od pierwszego wejrzenia naprawdę istnieje, ale wiedziałaś, że kiedy tylko pierwszy raz spojrzałaś w jego błękitne, czyste, święcące oczy zobaczyłaś w nich najlepszą wersję samej siebie, całą swoją przyszłość i spokój. To dziwne poczucie, że nie musisz już niczego więcej szukać. Że masz już wszystko. Znalazłaś.
Dlatego niemal biegniesz w skórzanych, sięgających do kolan, kozakach na obcasie od Lasockiego po brukowanej toruńskiej kostce, z kremową walizką w ręce. Styczniowy mróz od którego odzwyczaiłaś się na hiszpańskiej wyspie, szczypał w twoje zaróżowiałe policzki, po których spływały zamarzające krople słonych łez, drażniących pogryzione do krwi  spierzchnięte usta.
- Ej, patrz, dziewczyna Kwiatka - nawet rzucony, frasobliwy szept na ulicy jednego z uważnych przechodni do drugiego nie zdołał zahamować wezbranej, pękającej tamy. Choć powinnaś być bardziej roztropna i nie okazywać tego w publicznych miejscach, bo przecież już dawno przestałaś być anonimowa. Chyba wraz z szokującym wszystkich zdjęciem na michałowym Instagramie z rodzinnej wigilii, którego byłaś główną częścią, opatrzoną hasztagami i podpisami w obu językach. ‘ Mój najlepszy od lat prezent. W końcu wróciła ‘ Mimo to bulwarowy, brukowy świat w polskim piekiełku nie zatrząsnął się, nawet nie zadrżał. Michał umiał chronić swoją prywatność. Z resztą kolarstwo w najmniejszym stopniu nie równa się zainteresowaniem do piłki nożnej. Więc przez cały grudzień, styczeń i kolejne miesiące plotkarskie portale wciąż żyły ciążą Anny Lewandowskiej, presją macierzyństwa Ewy Chodakowskiej, albo wyssanymi z palca kłótniami Sary Boruc, Mariny Łuczenko i ciężarnej małżonki Lewandowskiego. A ty? Mogłaś spać spokojnie. Kolarska, mała rodzina doskonale cię pamiętała jeszcze z juniorskich czasów. I to wystarczyło.
Pociągasz zaczerwienionym nosem, zaciskasz mocniej zamglone od łez powieki i wstrzymujesz haust zimnego powietrza w płucach, szukając dla nich ukojenia, uśmierzenia rozrywającego, palącego bólu. Lecz tylko Michał, tylko jego ciepłe, duże dłonie, jego miękkie usta i sprytne palce mogły być dla ciebie jedynym opatrunkiem, prawdziwym balsamem.
Kółko walizki zahacza o uskok w nierównym krawężniku, a szarpnięcie za metalową rączkę, która zostaje za tobą sprawia, że z łoskotem upadasz na śliską, skutą lodem nawierzchnie. Wybuchasz płaczem, niczym mała dziewczynka z długimi warkoczykami, ubrana w odświętną różową sukienkę z białymi rajtuzkami, które ubrudziła czarną ziemią i czerwoną krwią ze zdartych kolan, potykając się o własne nogi na prostej drodze. Czujesz, że ktoś okradł cię z twoich marzeń. Marzeń zamkniętych w mydlanej bańce , po którą właśnie wyciągałaś dłoń. Marzeń, które pękły, rozsypały się jak domek z kart, roztrzaskały w drobny mak.
Wstajesz, otrzepując swój płaszcz z białego puchu i wyciągasz z kieszeni iPhona. Sprawdzasz najbliższe loty do Kanady. Nie masz najmniejszego zamiaru przyglądać się, jak Alicja żyje twoim życiem, życiem które sama porzuciłaś siedem lat temu.


How long will I want you
As long as you want me to
And longer by far


Irytujący, nachalny dźwięk dzwonka przerwał gwałtownie twoje niechlujne zapełnianie wszystkich twoich walizek. Speszona i zatrwożona nieustępliwym naciskaniem na przycisk niespodziewanego gościa, ostrożnie podążasz do mahoniowych drzwi. Zerkasz ostrożnie przez wizjer, dostrzegając zniecierpliwionego Gołasia, sterczącego pod twoimi drzwiami. Nie potrafisz sama racjonalnie wytłumaczyć jego obecności w Toruniu, gdyż widziałaś, że kalendarz jego startów, jak zarówno Łukasza Wiśniowskiego, po zgrupowaniu w Majorce niemal pęka w szwach. Z niepokojem i drżącymi dłońmi naciskasz na metalową klamkę.
- Goły? – wciąż z niedowierzaniem obejmujesz wzrokiem jego sylwetkę, a wszystkie twoje mięśnie spinają się nerwowo – Co ty tutaj robisz?
- Sprawdzam, czy wszystko z tobą w porządku – oznajmia z oczywistością, z dłońmi nonszalancko wsadzonymi w kieszenie swoich dżinsów. Wykorzystuje twoją konsternację, chwilowe zaszokowanie i chwilę zwątpienia, przekraczając próg domu i wchodząc głębiej. W panicznym odruchu biegniesz za nim, aby powstrzymać w poczynaniach, jednak jest już za późno.
- Gdzie się wybierasz? – przerzuca zdezorientowany wzrok z bałaganu, jaki zrobiłaś w pokoju, wprost na ciebie – Bo do Włoch, to dopiero chyba za tydzień? – drapie się instynktownie po swoim zaroście, ściągając brwi, jakby coś mu się nie zgadzało – I nie potrzebujesz tam chyba aż tylu walizek, Lena co jest do cholery? – podnosi swój dotąd melodyjny, spokojny ton głosu, a ty naciągasz rękawy swetra.
- Nie mogę – kiwasz nerwowo głową, w panicznym odruchu, przygryzając dolną wargę i powstrzymując napływające do oczu łzy – Nie mam wyjścia, zrozum.
- Kurwa, mów co się dzieje!
- Ala … - szepczesz, a on wyraźnie oddycha z ulgą, jakby spodziewał się czegoś o wiele gorszego, o większym kalibrze – Ala jest w ciąży.
- No i co? – wciąż poirytowany, wzrusza bezwiednie ramionami z wydymanymi wargami.
- Ona nie chce o tym powiedzieć Michałowi, ale ja wiem, że będzie najwspanialszym ojcem na świcie – głos nienaturalnie ci drży, szeptasz słowa sprawiające ból końcem warg - Po prostu muszę mu to ułatwić.
- Co ty do mnie bełkoczesz? – szatyn unosi do góry brwi i kręci głową ze zdezorientowaniem.
- Muszę wyjechać, nie chcę żeby kiedyś Michał, albo jego dziecko miało do mnie pretensje …
- Stop! – unosi swoją rękę na wysokość twojej twarzy i powoli zbiera myśli – Ty myślisz, że to jest jego dziecko?
- Siódmy miesiąc, Goły – rzucasz w niego uzasadnioną pretensją i zniecierpliwieniem, a on jedynie przymyka spokojnie powieki - Poczęte w lipcu. Umiesz liczyć, tępaku? To dziecko Michała.
Wypuszcza ze świstem powietrze przez nozdrza.
- Jacka.
- Jacka – powtarzasz po nim niczym echo – Jakiego Jacka? Co, ty … skąd ty niby wiesz, że … - jąkasz się, plączesz, zapowietrzasz w stanie silnego wzburzenia, które kontrastuje z jego spokojnym, niemal majestatycznym wyrazem twarzy.
- Usiądź – ciężko wzdycha i obejmując cię przez chwilę za ramiona, popycha delikatnie na skórzaną kanapę – Wiedziałem, że Ala jest w ciąży, we wrześniu, albo październiku – zastanowił się przez chwilę – Z resztą Kwiato też wiedział – wsłuchiwałaś się z jego słowa z rozwartymi ustami i wciąż szaleńczo bijącym sercem – Jacek chwalił się, że zostanie ojcem i ani przez chwilę nikt nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Przecież Michał dobrze wiedział od kiedy z nią nie spał, Ala też doskonale wiedziała z kim poszła w tango, z zaręczynowym pierścionkiem na palcu, kiedy była w potrzebie.
- Zdradzała go? – mamroczesz z niedowierzaniem, kręcąc głową, jakbyś chciała odgonić od siebie te opary absurdu.
- Mojej Agacie mówiła, że ten jeden jedyny raz – wzrusza ramionami, a ty poczułaś uginający się od jego ciężaru materiał - Jacek był trenerem personalnym Ali. Lipiec nie był dla Michała łaskawy, wręcz przeciwnie długi i ciężki, a ona była taka samotna. Broniła się, że przez tyle lat była mu wierna, że kosztowało ją to wiele wyrzeczeń, że tylko raz po prostu była zbyt słaba, by oprzeć się pokusie.
- Michał nic o tym nie wiedział, prawda?
- Dowiedział się o tym w październiku, ale miał to gdzieś, obchodziło go to jak zeszłoroczny śnieg – na jego wąskie usta, wkradł się lekki uśmiech - W ogóle nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Był już w innym świecie, w innym momencie swojego życia.
- Czemu nikt mi nie powiedział? – nie masz siły na irytację, na złość, więc pytasz bezsilnie na wydechu.
- Sprawa była jasna, a wy chyba mieliście poważniejsze sprawy na głowie. Kontuzja, plecy, no i niewdzięczne zakopywanie rodzinnych sporów – szatyn śmieje się pod nosem.
- Nie wierzę – szeptasz z niedowierzaniem, jednak w głębi ducha odczuwasz prawdziwą ulgę.
- Dlatego Ala pozwoliła mu odejść, chociaż w poczuciu, że to oną ją skrzywdził. Uspokoiła swoje wyrzuty sumienia. Uwierzyła, że twój powrót był dla niej karą.
- Nie chciałeś, żebym wracała, broniłeś jej … - obrzucasz go jawną pretensją, spod ściągniętych brwi i spoglądasz na jego uniesione w geście kapitulacji dłonie.
- Wtedy myślałem, że jesteście siebie warte, ty też go zdradziłaś, ale o tym wiedział, tamtego był nieświadomy.
- Nigdy go nie zdradziłam! – podrywasz się z pełnym pasji zaprzeczeniem, omal się nie zapowietrzając.
- Wiem, teraz wiem! – przyznaje skinieniem głosy - Wtedy myślałem inaczej, przepraszam.
- Dlaczego wprowadziła mnie w błąd? – twoje pytanie rzucone w eter , przez chwilę trawi zastygłą od emocji ciszę.
- Nie wiem – Gołaś odpowiada szczerze, swoim krystalicznym głosem - Może wiedziała, że tak zrobisz, że ty też zachowasz się honorowo. Może nie chciała waszego szczęścia.
- Znowu zostawiłabym to, co kocham najbardziej na świecie – spoglądasz na upchane po brzegi walizki.
- Przepakuj się i leć do Włoch. Michał wszystko podporządkowuje wyścigowi Mediolan- SanRemo i Liege-Baston-Liege. On cię potrzebuje cię, Lena.
- A ja potrzebuję jego.


How long will I hold you
As long as your father told you
As long as you can



Potrzebował cię, kiedy w lutym świetnie zaczął sezon w Volta ao Algarve, potrzebował cię na linii mety w San Remo, kiedy po ucieczce z Saganem i Alaphillipem na Poggio, wiedzieli, że między sobą rozdzielą miejsce na podium. Potrzebował cię, jak po fenomenalnym i trzymającym w napięciu finiszu, wyprzedził Petera, aktualnego mistrza świata i galaktycznego sprintera o 4 centymetry. Potrzebował wtedy twoich ramion, w które wpadł zjeżdżając do barierek. Zdobył monument, jeden z pięciu najtrudniejszych jednodniowych wyścigów świata, potocznie nazwany wiosennymi mistrzostwami świata. Potrzebował cię podczas ardeńskich klasyków. Wtedy kiedy w Amstel wyprzedził do Gilbert, kiedy w Liege-Baston-Liege, drugim monumencie, za późno zaczął finiszować, skradając rozczarowujące dla niego trzecie miejsce. Potrzebował cię przygotowują się do Tour de France. Potrzebował cię, kiedy jeździł treningowo z Froomem Criterium Dauphine i wprawiał w zdziwienie swoich niewdzięcznych krytyków. W Wielkiej Pętli jechał dla Chrisa, poświecił swoje cele i ambicje, choć w takiej formie jakiej był, spokojnie mógłby wygrać z pięć etapów. Choć niesubordynacja w Team Sky była surowo karana, to Michał wiedział jakie ma zadania, a pomoc i zbieranie doświadczeń w tym elemencie kolarstwa zaprocentują w przyszłości. Potrzebował cię każdego dnia, w którym dawał z siebie więcej niż oczekiwano. Rozprowadzał, asekurował, wracał, ciągnął, holował, wymienił koło Froomowi, prowadził na zjeździe, odczepiał największych górali na stromych podjazdach. Nairo Quintana, Contador, czy nawet Fabio Aru nie wytrzymywali jego mocnego, równego tempa. Robił selekcje na ponad tysięcznych metrach o stromych nachyleniach. Odczepiał nawet swoich słabszych kolegów z drużyny. Przechodził przez swój próg. Alpy i Pireneje, w których zawsze cierpiał, które brutalnie go weryfikowały, uginały się pod jego naporem na pedały. Angielscy komentatorzy piali z zachwytu, Christopher dziękował mu po każdym etapie, Polscy nie mogli się nadziwić, jaką tytaniczną pracę potrafi wykonać w górach, norwescy mówili o nim codziennie, francuscy wystawili trzecią najlepszą notę spośród wszystkich kolarzy. W końcu wszyscy bezapelacyjnie przyznali mu tytuł MVP. I choć sam w przedostatniej czasówce, stracił sekundę do Macieja Bodnara, cieszył się z jego sukcesu bardziej, niż miał być to jego. Potrzebował cię, kiedy w ostatnim lipcowym akcencie, jak dzieci ograł wybitnych rywali w prestiżowym San Sebastian. Potrzebował cię, kiedy pełnił w czasie krótkiej przerwy rolę ambasadora w Nutella Mini Tour de Polonge. Potrzebował cię, kiedy spokojnie przygotowywał się do trzeciego szczytu formy, do mistrzostw świata w Bergen, gdzie celował w tęczową koszulkę. Choć mówiono o nim jako o faworycie, sam myślał o złocie, był ostrożny w wypowiedziach. Przejechał treningowo Tour of Britain, a pierwszego dnia mistrzostw wywalczył z drużyną Sky brązowy medal jazdy drużynowej na czas.
Potrzebował cię, kiedy przez kolejny tydzień, aż do niedzieli, do wyścigu elity mężczyzn ze startu wspólnego miał stanąć na linii mety.
Cokolwiek miałoby się stać w najbliższa niedzielę. Medal, czy jego brak, nic nie zmieniało tego co do niego czułaś. Byłaś jego kotwicą, jego pocieszeniem, w nocy zwalczałaś za niego jego demony, gdy był zbyt słaby, zbyt zajęty użalaniem się nad sobą, żeby pomóc ci toczyć z nimi bój.
Gdy wtedy odeszłaś odeszła z tobą jego lepsza część, co dobrego robił było przez ciebie. Jesteś jego dobrem, sensem, przyjacielem, kochanką.
Trzymasz za niego kciuki. Ściskasz mocno piąstki, aż do zbielałych kłykci. On cię potrzebuje. Jeśli nie wygra pęknie ci serce, a on spuszczając głowę na linii mety, ukryje pod powiekami łzy.
Ale tej samej nocy zaśnie w twoich kołyszących go ramionach i nic innego nie będzie się liczyło.
Teraz jednak wierzysz i z całą tą wiarą czekasz na linii metry w zimnym, norweskim Bergen.



How long will I give to you
As long as I live through you
However long you say



Jeśli ktoś zwymiotował z tej słodkości i szczęścia, to teraz proszę bardzo ładnie zrobić to co Lena, ścisnąć kciuki w niedzielę i wierzyć. Allez Kwiato! Po prostu jedź! Nie ważne co. Jedź bezpiecznie i walcz. Nawet jeśli nie będzie złota ani podium, dla mnie mistrz jest tylko jeden.
To koniec i dziękuję, że ktokolwiek tutaj był!
Dla rozczarowanych, spokojnie, unieszczęśliwie Michała w jedopartach. https://luckless--romance.blogspot.com/
 Po prostu tylko jemu jedynemu chciałam wystawić szczęśliwy pomnik.
Więc, jak obiecałam po skończeniu Leny i Michała, czas na Stocha, Winiarskiego i Oliwkę.