wtorek, 11 lipca 2017

Bądź przy mnie i nie pozwól mi odejść




Bo z tobą wytrzymam
Całe to piekło, by wziąć Cię za rękę
Dałbym wszystko
Wszystko za nas
Dam wszystko, ale się nie poddam


- Chciałam wszystko stracić, żeby łatwiej było mi umrzeć.
Mówisz odartym z emocji głosem, wypranym z zdławionego gdzieś w połowie zdania żalu, tonem, który obija się głucho od chłodnych ścian klatki schodowej i roznosi się z rozdzierającym serce echem. Jego zbolały wyraz twarzy zadaje ci niemiłosierny ból, przyduszający w płucach wraz z haustem zaczerpniętego stęchłego powietrza.
- Naprawdę moja kariera była ważniejsza od tego co było między nami? – podnosi na ciebie swoje dotąd puste i wyblakłe spojrzenie, a koniuszek rozwartych w kpiarskim uśmiechu ust niespokojnie drży.
- A nie?!
Parska, a ty zaprzeczasz kiwnięciem głowy.
- Żałujesz tego co masz teraz? – zagryzasz nerwowo dolną wargę i obejmujesz drżącymi dłońmi swoje ramiona – Ja bym ci tego nie dała, obydwoje dobrze o tym wiemy.
Twój aksamitny, łagodny głos staje się co raz bardziej cichy, aż w końcu gubi się w utkanej pajęczynie zbyt wymownych spojrzeń i rzucanych sobie oskarżycielsko trzymanych latami żali. Milczy. Spala cisnące się na spierzchnięte usta słowa. Doskonale zdaje sobie sprawę, że to prawda. Jakkolwiek bolesna by nie była. Jeszcze walczy i ostatkiem sił desperacko szuka rozbieganym spojrzeniem jakiegokolwiek znaku w twoich zmęczonych ciemnych źrenicach.
- Kwiato, chodź – dotąd stojący w bezruchu Gołaś, porusza się nieznacznie i niemal bezszelestnie, pociągając swojego przyjaciela delikatnie za bark.
- Zostaw – wyrzuca arogancko z zdegustowaniem i wyrywa się z kurczliwego uścisku – Jak to obliczyliście, co? Z jakiego wzoru skorzystaliście, kiedy wyszło wam, że będę mniej cierpieć jak pomyślę, że mnie zdradziłaś i zniknęłaś, niż jak dowiem się, że wyjeżdżasz na eksperymentalne leczenie?
- Łatwiej było ci mnie znienawidzić, niż stracić, łatwiej jest zrozumieć zdradę, niż śmierć.
- I mam cię stracić jeszcze raz? – kręci głową z niedowierzaniem, a w jego niebieskich tęczówkach znów iskrzy się palący żar, od którego robi ci się ciepło na sercu - Powinienem być wtedy przy tobie, nie powinnaś zostać z tym wszystkim sama, Lena – jego głos łamie się, tak samo jak wszystko wewnątrz ciebie. Kawałek po kawałku. Centymetr po centymetrze. Czujesz pulsujące fale w swojej ścieśniającej się skroni, od nadmiaru kotłujących się emocji, piętrzącego się zmęczenia i stresu. Dostrzegasz jedną, a po chwili drugą czerwoną kropkę na białym materiale sukienki i przykładając wierzch dłoni do zakrwawionego nosa wiesz, że będzie już tylko gorzej.
- Muszę na górę – oświadczasz zdławionym głosem, chcąc jak najszybciej pobiec wprost do swojego byłego mieszkania, wynajmowanego nie tak dawno kuzynce. Michał dopada do ciebie w mgnieniu oka i choć jesteś na tyle silna, by nie potrzebować niczyjej pomocy, obejmuje cię mocno i spokojnie prowadzi po kolejnych schodkach. Z początku sparaliżowany strachem Gołaś dogania was przed mahoniowymi drzwiami i z pobladłym wyrazem twarzy przechwyca od ciebie pęk kluczy, a następnie wkłada odpowiedni metalowy przedmiot w zamek. Naciskasz na zimną klamkę, a ciepłe ramiona szatyna nieustannie prowadzą cię wprost do kuchennego pomieszczenia i usadawiają na drewnianym krześle. Blondyn dopada do zamrażalnika, lecz strofujesz jego kiepski pomysł, niewyraźnym jękiem i kiwająca z dezaprobatą głową. Potrafisz doskonale sama sobą się zająć, skutecznie zahamować krwotok, zażyć odpowiedni lek, a w razie czego w ostatniej chwili zadzwonić po pomoc. Machinalnie wyuczone na pamięć, niczym zaprogramowane zachowanie w trudnej walce, batalii o każdy dzień dłuższego życia. Michał nie panikuje, zachowuje pozornie zimną krew i choć widzisz jak bardzo jest wystraszony, to kuca tuż przy tobie i przez ulotną chwilę przytrzymuję twoją dłoń i trzymaną w niej przez ciebie zakrwawioną chusteczkę.
- Boże, Lena – szepcze, przełykając głośno ślinę i obejmując cię ciepłem swoich niebieskich tęczówek. Tęczówek, które przestają skrywać już jakąkolwiek tajemnice, z których czytasz jak z otwartej księgi. Bezwstydnie przekartkowujesz kolejne strony, a na każdej pogrubioną czcionką wypisana jest nieopisana bólem i okraszona nadzieją tęsknota.
- Może zadzwonić po karetkę, albo jakąś pomoc – dywaguje niepewnie drżącym głosem, stojący przy lodówce Gołaś, jednak ponownie gwałtownie kiwasz przecząco głową. Moment, w którym krwotok nie jest obfity i widocznie ustępuje, ewidentnie cię zaskakuje i tak diametralnie różni się od twojej nie tak odległej codzienności. Tak do złudzenia przypominał jedynie pęknięcie wrażliwego naczynka. A przecież to niemożliwe.
- Nie trzeba, już przestaje – odkładasz nowy, niemal śnieżnobiały, niezabrudzony materiał od twarzy – Już przestało – oznajmiasz spokojnie i mechanicznie, jakby na pamięć z niemałą dokładnością wycierasz zabrudzone miejsca wokoło nosa.
- Zajmę się nią, możesz już iść.
Kwiatkowski rzuca chłodną formułką gdzieś za plecy, w eter, wprost do swojego przyjaciela, który wyraźnie analizuje jego słowa i ewidentnie coś kalkuluje. Waha się i wcale nie jest przekonany o słuszności zamierzonego czynu, jednak w końcu opuszcza twoje mieszkanie, skutecznie zatrzaskując za sobą drzwi. W spalającej się jasnym płomieniem naelektryzowanej ciszy, patrzycie sobie z tęsknotą prosto w oczy, przenikacie przez zakamarki swojej duszy. Czujesz, że był osobą, która już zawsze miała być obecna w twoim życiu i choć zniknął z niego na jakiś czas, to wydaje ci się, jakby nic się nie zmieniło. Jego odpowiedź też się nie zmieniła. Prawda była taka, że bez względu na to, jak bardzo próbował to opanować, tęsknił za tobą. Zawsze. Po krańce nerwów, aż do kości.
Powoli rozplątuje twoje smukłe, delikatne dłonie i chwyta je pomiędzy swoje, duże i ciepłe. Ogarnia cię jakaś nienazwana tęsknota za znajomym, wciąż przechowywanym pod powiekami i pod skórą jego kojącym, bliskim i znajomym dotykiem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cierpiałam, kiedy miałam cię tak po prostu zostawić. Ile mnie to wszystko wtedy kosztowało, kłamać ci prosto w twarz – zawieszasz swój głos z nadmiaru łamiących jego ton emocji, a boleść wykrzywia jego twarz, którą gwałtownie odwraca i chowa gdzieś spod spuszczoną głowę.
- Powinnaś myśleć wtedy tylko i wyłącznie o sobie i choć raz być tą pieprzoną egoistką – podnosi na ciebie swoje okalające czułością tęczówki, w czeluściach których zatapiasz się bezwstydnie z nieprzyzwoitą przyjemnością. Choć nie masz już przecież żadnego prawa, choć wiesz, że nie powinnaś, że to nieroztropne i zakazane, bo on już nie jest twój i nigdy nie będzie.
- Naprawdę cię kochałam – kąciki twoich ust drżą w nieśmiałym półuśmiechu – Ty też byś to dla mnie zrobił – subtelnie muskasz kciukiem wierz jego dłoni, której palce nieśmiało splatają się z twoimi. Walczy, tak uparcie i z zacięciem wymalowanym na twarzy. Sam ze sobą. Z tym co czuje i co powinien czuć, z tym co robi, a co powinien.
- Nie zostawię cię tak – gwałtownie zaprzecza skinieniem głowy – Mam kontakty do najlepszych lekarzy, coś wymyślimy – kontynuuje rzewnie i ekscentrycznie, lecz ty jedynie subtelnie dotykasz palcami jego niespokojnie drążących ust i przymykasz spokojnie powieki.
- Nie, Michał – przełykasz głośno ślinę i podnosisz się gwałtownie z krzesła, odchodząc na kilka kroków, na bezpieczną odległość, dzięki której nie zmienisz zdania – Ja już podjęłam decyzję. Chcę jeszcze przez chwilę normalnie pożyć.
- Nie rób mi tego Lena – jego emocjonalny, błagalny ton głos dopada do ciebie wraz z jego napierającą na ciebie jego sylwetką, która przycisnęła twoją niemal do zimnej ściany – Proszę cię – bierze twoją twarz wprost w swoje dłonie, a ty jedynie zaciskasz mocno usta, aby się nie rozpaść, roztopić, rozbić i przecieknąć przez jego żarliwe palce.
- Chciałam tylko, żebyś wiedział, jak było naprawdę i może choć troszkę przestał mnie nienawidzić, za coś czego nigdy nie zrobiłam, albo zrobiłam dla ciebie – dukasz niepewnie, porażona jego niestosowną bliskością i kumulacją tylu gwałtownych i porywczych emocji – Teraz powinnam stąd wyjechać, tak jak planowałam. Powiedzieć ci i – urywasz, widząc narastający smutek w jego oczach – i wrócić do rodziców.
- Nie zatrzymam Cię? – wyszeptuje końcem warg, opierając swoje czoło o twoje na tyle blisko, byś mogła poczuć jego słodki oddech, owiewający twoją twarz – Naprawdę nic cię nie przekona?
Wstrzymujesz w płucach jego zapach i boisz się już nigdy nie odetchniesz tak głęboko. Twoim prawdziwym powietrzem.
- Obydwoje wiemy, że nie możesz.
- Bo? – marszczy nerwowo czoło - Podaj mi choćby jeden racjonalny powód – przeszywa cię swoim spojrzeniem, pragmatycznymi rozbieganymi źrenicami.
- Bo się żenisz, to jest powód – wypowiadasz dobitnie bez chwili namysłu, z wrzutem, a twój głos podświadomie nasącza prawdziwy smutek - Bierzesz niedługo ślub, z twoją narzeczoną, z Alą.
Gwałtownie spina mięśnie twarzy i ściąga brwi, po czym ekscentrycznie kiwa głową, jakby coś mu się nie zgadzało.
- Nigdy nie przestałem Cię kochać, jeśli o to Ci chodzi – wyszeptuje najsłodszym, melodyjnym szeptem nasączonym pasją tak bezwstydnie wprost w twoje nieposłuszne, co raz szybciej bijące serce. Spuszczasz na chwilę głowę, bo to wszystko co chciałaś kiedykolwiek od niego usłyszeć. Ale to nie był już wasz czas ani wasze miejsce. Zasługiwał na lepsze życie, od tych kilku miesięcy twojego, które mogłaś mu zaproponować.
- Nie kochasz mnie – w odpowiedzi na twoje słowa, rozwiera usta, lecz mu przerywasz starając się by twój łamiący się głos brzmiał jak najbardziej naturalnie i przekonywująco - Nawet mnie już nie znasz. To tylko wspomnienie o mnie – umierasz, rozpadasz się na kawałki, widząc w jego żebrzących tęczówkach błaganie – Alicja naprawdę cię kocha, zawsze kochała i dała ci szczęście, bo jesteś z nią szczęśliwy, Michał. Dała ci to czego ja nigdy nie mogłam i da ci jeszcze o wiele więcej.
- Masz rację, nie powinienem jej krzywdzić, nigdy przecież tego nie chciałem – przez moment zawiesza swoje spojrzenie w jakiś martwym punkcie, analizuje wszystkie twoje słowa i dogłębnie trawi ich sens, a potem w mgnieniu oka odsuwa się od ciebie, bez grama zawahania i cholernie uderza w ciebie ta strata. Tak jakby zyskana przestrzeń bez niego w pobliżu nie była żadną rekompensatą, tylko jeszcze jednym powodem, aby szybciej umrzeć - To nie jest w porządku w stosunku do niej – kiwa przekonywującą głową, jakby utwierdzał w przekonaniu sam siebie i obraca się niechętnie w stronę wyjścia. Łamiesz się.
- Zostań jeszcze chwilę, proszę – wołasz za nim rozpaczliwie, bo jedyne czego dzisiaj tak naprawdę pragniesz, to żeby nie wyszedł stąd przed rankiem. Jego sylwetka zamiera, stoi nieruchomo  i jedynie mocno zasika pięści, aż do zbielałych kłykci.
- Obydwoje wiemy, że nie powinienem – rzuca przez plecy.
- Obiecuję, że się na ciebie nie rzucę, jeśli o to ci chodzi – próbujesz rozluźnić atmosferę, podśmiewając się nieśmiało pod nosem.
- Ale ja nie mogę ci tego obiecać – obraca się w twoją stronę z lekkim, przełamującym, filuternym uśmiechem na ustach, który powoduje twój krótki, perlisty śmiech.
- To nie obiecuj, ale zostań ze mną jeszcze chwilę – podchodzisz bliżej i nieśmiało dotykasz jego ramienia - Zostań i nie przestawaj się uśmiechać, bo nigdy niczego nie kochałam bardziej od widoku tych twoich dołeczków – uśmiechasz się szerzej.
A kiedy wypowiadasz to sentymentalne wspomnienie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, uśmiech znika z jego pociągłej twarzy i zamiera na lekko rozwartych ustach. Jest ci tak cholerni gorąco od jego roziskrzonego, namiętnego spojrzenia, które otaksuje twoje ciało, że ostatkiem sił powstrzymujesz się przed przygryzieniem dolnej, nabrzmiałej wargi.
- Nawet nie masz pojęcia jakie rzeczy robię teraz z tobą w swoich myślach.
Parzy. Dotyk jego dłoni na twoich biodrach parzy, przyprawia o dreszcze i zawroty głowy, uderza niczym dobre, stare, czerwone wino.
- Pewnie te same, które ja robię z tobą, ale nie chcę żebyś tego żałował – odpowiadasz z oczywistością, kładąc ręce na jego klatce piersiowej, przesłoniętej bawełnianym materiałem koszulki, nie wiedząc czy masz go odepchnąć, czy jeszcze bardziej przyciągnąć do siebie - Bo wiem, że nie mógłbyś jej potem spojrzeć w oczy, sobie nie mógłbyś spojrzeć.
- Przecież wiesz, że zawsze wybiorę ciebie – chwyta cię za podbródek, zmuszając byś spojrzała na niego spod załzawionych powiek -  Dzisiaj nie ma Alicji, jesteś tylko ty Lena. Zawsze byłaś tylko ty i zawsze będziesz, słyszysz?
Panikujesz, dławisz się bezsilnością, pękasz na zrośniętych szwach, pozwalasz by słone łzy spływały ci rzewnie po zaczerwienionych policzkach.
- Ale ja .. ja umieram, do cholery!
Pękasz. Wezbrana tama przeciska się przez wewnętrzne szczeliny, powodując rozpad. Wybuchasz niekontrolowanym płaczem już w jego silnych i postawnych ramionach. Ramionach, w których nigdy nie musiałaś dawać kogoś kim nie jesteś, w których zawsze byłaś najlepszą wersją samej siebie, które nigdy nie pozwoliły ci upaść, które nigdy nie przestały cię kochać.
- Przestań! – warczy wprost w twoje włosy, do których przywierają jego usta. Kołysze twoje niespokojne, drżące ciało i układa spokojnie na łóżku, nie wypuszczając cię ze swoich objęć.
- Za chwilę zniknę, przestanę istnieć i jak byś mógł wtedy do niej wrócić? – chlipiesz, bełkoczesz, pociągasz nosem w jego niebieską, kraciastą koszulę i uderzasz na oślep swoimi ściśniętymi piąteczkami w jego tors - To z nią masz przyszłość i długie szczęśliwe lata z gromadką jeżdżących na rowerach dzieci, nie bądź głupi, Michał – kręcisz głową z dezaprobatą, czując jednocześnie, jak jego kurczliwy uścisk jeszcze mocniej przyciska cię do jego zroszonej twoim łzami koszuli.
- Bądź już cicho i przestań wygadywać bzdury! Tak cholernie się mylisz, jeśli myślisz, że pozwolę ci się stąd gdziekolwiek wybrać, gdziekolwiek – jego dłoń gładzi cię uspokajająco po pachnących piżmem i pomarańczą włosach - Zostaniesz tutaj ze mną, słyszysz? Zbyt długo czekałam na taki dzień, jak ten.
Oddychasz spokojniej, czując obok ciepło jego ciała, dotyk jego skóry, bicie jego serca, aż w końcu zasypiasz w jego ramionach, po siedmiu długich latach.


Chciałem
Chciałem byś została
Bo potrzebowałem
Potrzebowałem usłyszeć jak mówisz
Kocham Cię
Od zawsze cię kochałem
I wybaczam Ci że zbyt długo byłaś daleko



Kiedyś ktoś próbował cię nieustannie przekonać, że kiedyś obudzisz się w sobotę rano, obok miłości swojego życia, wstaniesz, zrobisz jajecznice i kawę i po prostu wszystko będzie w porządku. Dzisiaj obudziłaś się obok miłości swojego życia, z wczorajszym rozmazanym od łez makijażem i ubrudzonej krwią białej sukience. Bałaś się go dotknąć, aby przypadkiem nagle nie zniknął i nie okazał się jedynie fatamorganą, iluzją, senną marą. Bezszelestnie wyswobodziłaś się z jego objęć, oddychając szeptem, by przez przypadek go nie zbudzić. Zrobiłaś właśnie jego ulubioną owsiankę na mleku z owocami, ale tak naprawdę nic nie wydaje się być w porządku. Nic nie jest w porządku, dopóki jego sylwetka pojawia się w kuchennym pomieszczeniu, a dłonie przecierają zamaszyście jeszcze senne powieki. Widzisz jego nieśmiały półuśmiech, łapiący cię kurczliwie za przyspieszone bicie sera i już wtedy czujesz, że wszystko będzie dobrze. Musi być.
- Pomyślałam, że pewnie będziesz chciał coś zjeść … - urywasz wpół zdania, gdyż od nadmiaru targających tobą emocji, plącze ci się język – Ehkm, w sensie, nie powinieneś wyjść bez śniadania … To znaczy jeśli nie chcesz …
- Moja ulubiona? – bardziej stwierdza kokieteryjnie, niż zadaje pytanie, a cała absurdalna normalność i spokój jakimi się kieruje doprowadzają cię do jeszcze większych niepewności i pytań piętrzących się niespokojnie w twojej głowie – Pamiętałaś – dodaje wesoło, ponosząc na ciebie swoje niebieskie tęczówki.
- Nie byłam pewna, czy to się nie zmieniło – przyznajesz szczerze z niemałym zakłopotaniem, drapiąc się po głowie, po czym zajmujesz przy stole miejsce obok niego.
- Nic się nie zmieniło – stwierdza dobitnie i zaprzestaje mieszania łyżką w półmisku, czym skupia na sobie twój speszony wzrok. Tym jednym zdaniem rozwiewa twoje wszystkie wątpliwości. Twój wibrujący na stole telefon, którego rozświetlasz rozbłysnął w tej samej chwili dość skrupulatnie przykuł jego uwagę. A właściwie twój brak jakiejkolwiek reakcji na nieprzerwanie wyświetlające się nazwisko Pawła.
- Nie odbierzesz? – pyta podejrzliwie, unosząc do góry prawą brew, kiedy ignorujesz kolejna próbę nawiązania przez blondyna kontaktu.
- Wczoraj wracałam z kolacji u Poljańskich – wzdychasz niechętnie – Powiedzmy, że ordynarie obraziłam jednego z gości, po czym uniosłam się i spektakularnie opuściłam to towarzystwo.
- Kogo? – dopytuje pomiędzy kęsami.
- Klęka – warczysz nieprzyjemnie z naburmuszoną miną, na samo jego wspomnienie – Tego bezczelnego, przygłupiego ignoranta, któremu kulturalnie starałam się wytłumaczyć, żeby zajął się szkoleniem młodzieży, to może będzie miał mniej czasu na paplanie co mu ślina na język przyniesie – wyginasz wargi z rozgoryczeniem, wciąż tak żywo tętniącym w twoim wzburzonym głosie.
- Broniłaś mnie – szatyn zauważa rezolutnie i nieśmiało unosi kąciki ust ku górze - To urocze – dodaje pochylając się nad tobą i gładząc wierzchem dłoni twój zaróżowiały  policzek. Na nowo próbujesz oswajać się z jego dotykiem, lecz za każdym razem czujesz ten sam elektryzujący dreszcz i rozchodzące się błogą falą po ciele ciepło.
- Po prostu to niesprawiedliwe, że ludzie oceniają cię, nie znając prawdy.
- Nawet gdyby ją znali, też by mnie przekreślili.
- Nigdy w ciebie nie przestałam wierzyć, nawet wtedy, kiedy sam w siebie zwątpiłeś – dotykasz swoją dłonią jego, przytrzymującą wciąż twoje lico, tak desperacko łaknąc nieprzerwanie jego bliskości, że nawet nie zauważasz skracającej się sukcesywnie naelektryzowanej przestrzeni. Serce szybciej niż zwykle pompuje krew, dłonie zaczynają się niesfornie pocić, a jego wzrok w końcu dopada twoich spragnionych ust. Nagle wszystko eksploduje. Ciało i umysł odmawiają posłuszeństwa, a zmysły szaleńczo wariują w rytmie unoszącej się klatki piersiowej. Jego wargi są dokładnie takie, jak zapamiętałaś. Ciepłe i miękkie. Nieopisanie cudowne. Znowu wszystko wydaje się takie znajome, ich kształt, zachłanność, smak. W tym pocałunku ma ciebie całą. Czujesz pod swoimi wargami jego subtelny, spełniony uśmiech prozaicznej radości i nagle wszelkie powody, by trzymać się od niego z daleka, rozpływają się, kiedy tylko rozwierasz usta. Tylko jeden powód nie zniknął i z całą swoją miłością właśnie w tym momencie, gdzieś tam na niego wciąż czeka. Alicja.
- Kocham Cię, Lena – odrywa się od ciebie z lepkim, kleistym oddechem i niechęcią – Wrócę, obiecuję, że wrócę, tylko muszę jej to jakoś powiedzieć, zasługuje na to – zostawia przelotny, mokry ślad na twoim czole i zrywa się do wyjścia w mgnieniu oka. Zostawia cię z pustą przestrzenią bez jego obecności, którą się dusisz, i jedynie ostatki unoszącej się w pomieszczeniu woni jego zapachu, utrzymują cię jeszcze przy życiu.


Kocham Cię
Zawsze cię kochałem
I tęsknię za Tobą
Gdy zbyt długo jestem daleko
I marzę o tym, że będziesz ze mną
I nigdy nie odejdziesz
Stracę oddech jeśli
Nie zobaczę Cię już więcej



- Byłeś u niej, prawda? – jej nasączony drżącymi emocjami głos rozchodzi się po pomieszczeniu, niemal równolegle z jego nieudolnie głośnym, zamknięciem za sobą drzwi do ich wspólnego mieszkania. Przez jego twarz przemyka grymas niezadowolenia, a na przymknięte powieki gwałtownie spada ciężkie winowajcze jarzmo. Głośno przełyka ślinę i dodaje sobie otuchy w myślach. Wchodzi niemal bezszelestnie do salonu, dostrzegając jej odwróconą plecami sylwetkę wpatrującą się w zachlapane od rzęsistych kropel deszczu okno - Oczywiście, przecież nie wróciłeś na noc – parska uwłaczająco, delikatnie kręcąc głową - Musiałeś być u niej.
Przygląda się dłuższą chwile jej miedzianym, długim włosom opadającym kaskadą na smukłe plecy i nie czuje nic, oprócz nasilającego się poczucia winy. Przez moment przez jego myśl przechodzi kiepski pomysł wycofania się z zamierzonego czynu. Zduszeniu prawdziwych uczuć, zagłuszeniu głosu serca i postępowaniu według tlącego się głosu rozsądku i odpowiedzialności. W końcu rozkochać w sobie kobietę, aby w mgnieniu oka porzucić ją dla pierwszej miłości śmiało wpisuje się w kanon, którym zawsze świadomie gardził. Był człowiekiem honoru, nie rzucał słów na wiatr, a tym bardziej uczuć, w których był niepoprawnie stabilny. Jeszcze tydzień temu planował cała swoją przyszłość u jej boku, ale pierwsze wątpliwości pojawiły się już kiedy po raz pierwszy zobaczył Lenę, a jego serce, umysł i lędźwie oszalały powodując w jego ciele istne spustoszenie i dewastację.
- Byłem u Gołasia, spotkałem się z nią na klatce schodowej – Kwiatkowski odzywa się niepewnie, przerywając utkaną pajęczyną ciszę - Miała krwotok. Miałem ją tam tak zostawić? – pyta z niedowierzaniem.
- A dlaczego by nie? – głos Alicji jest cierpki i zupełnie do niej nie podobny, czym przeraża szatyna.
- Bo była kiedyś moją dziewczyną do cholery, kochałem ją! – podrywa się zbyt gwałtownie i emocjonalnie niemalże wykrzykuje w jej kierunku oskarżycielsko.
- Chyba wciąż ją kochasz – oznajmia spokojnie, odwracając się na pięcie i nie ukrywając pod zarzuconymi na twarz włosami słonych, spływających łez, rozmazujących makijaż.
Szatyn przełyka prawdziwą gorycz, czując potęgujący ból w klatce piersiowej, a całe poczucie winy uderza w niego niczym obuchem. Widok płaczącej przez niego Ali był jego największą porażką, przegraną i wstydem.
- Potrzebuje mnie – duka niepewnie, nawet nie zdając sobie sprawy jak bardzo pogrąża się swoimi pokrętnymi tłumaczeniami w jej smutnych oczach.
- Ja też ci potrzebuje – wychrupuje desperacko, zaciskając usta w wąską kreskę - Byłam przy tobie przez te wszystkie lata. Poświęciłam dla ciebie wszystko. Nie możesz mnie teraz zostawić.
Jej okrągła buzia kiwa się zbyt ekscentrycznie na boki i lokuje w jego oczach swoje ostatnie resztki płonnej nadziei.
- Nie zostawiam cię – próbuje brzmieć przekonywująco, ale w jego głosie brakuje jakiejkolwiek pasji i rzewnego zaprzeczenia. Tej pewności. Ona już nie widzi w jego oczach siebie. Wie, że przegrała. Michał Kwiatkowski nie potrafi kłamać.
- Jak ty to sobie wyobrażasz?! – parska lekko wzburzona, patrząc na niego z politowaniem - Będziesz z nią spędzał czas, sypiał, a jak umrze, to wrócisz? To chore!
- Przestań! – warczy końcem warg.
- Ona umrze Michał, ale nie wracaj wtedy do mnie.
Dobitne słowa kruchej szatynki odbijały się głośnym echem w jego głowie i doprowadzały do gwałtownego przypływu niemal nieposkromionej złości.
- Nie każ mi wybierać, Ala – cedzi przez zaciśnięte zęby.
- Będziesz musiał.
- Przykro mi – szepta automatycznie, może trochę przerażony tym co się z nimi stało.
- Przykro? – powtarza niczym echo z pustym wzrokiem utkwionym w nim - Tobie jest przykro? Przestań kłamać! – nie wytrzymuje, wymachuje ekscentrycznie rękoma, podnosi głos i nie ma ochoty najwyraźniej już udawać i bawić się w tą całą poprawność - Przecież ty już wybrałeś, zanim tutaj przyszedłeś, tylko odstawiasz ten żałosny teatrzyk i tak prowadzisz rozmowę, żeby mniej mnie bolało, ale to wcale nie boli mniej.
- Po prostu nigdy nie chciałem cię skrzywdzić.
- Wiem – jej głos sukcesywnie się załamuje i łagodnieje - Ale nie musisz zgrywać się na szlachetnego, idealnego do bólu faceta, który odchodzi od swojej narzeczonej, naprawdę mogłeś mówić wprost.
- Naprawdę cię kochałem, naprawdę byłem z tobą szczęśliwy, naprawdę dałaś mi coś za co nigdy już ci się nie odwdzięczę. Nigdy nie zapomnę tego wszystkiego co razem przeszliśmy i nie wyrzucę ot tak z pamięci. I będę za tobą cholernie tęsknić. Nigdy tego nie chciałem, jesteś ostatnią osobą, która na to zasługuje, ale nie mogę i nie potrafię cię okłamywać, nie mogę oszukiwać samego siebie.
- Zawsze ją kochałeś – uśmiecha się kpiarsko sama do siebie - Nigdy nie mógłbyś nikogo tak pokochać. Wiedziałam o tym, ale mimo wszystko wciąż łudziłam się, że w końcu mi się to uda. Lena jest po prostu miłością twojego życia. Wróciła, choć obiecała, że tego nigdy nie zrobi.
- O czym ty mówisz? – mruga kilkukrotnie zupełnie zaskoczony jej słowami - Wiedziałaś o wszystkim?
- Nie – przygryza dolną wargę – Kiedyś na treningu przez przypadek dowiedziałam się, że Lena była chora, ale prosiła mnie wtedy o dyskrecje, powiedziała tylko, że po tym co zrobi już nigdy nie będzie mogła tutaj wrócić – wzrusza bezwiednie ramionami -  Nie wiedziałam o co jej wtedy chodziło i co chce zrobić, nie miałam o niczym pojęcia, do czasu, aż Ewelina mi o tym opowiedziała, zaraz po tym jak zaczęliśmy się spotykać – wyjaśnia naprędce, jednak po chwili kiwa desperacko głową z niedowierzaniem - Boże, Michał mieliśmy wtedy ledwo po dwadzieścia lat, byliśmy jeszcze dużymi dziećmi, czy to naprawdę ma jakiekolwiek znaczenie?
- Byłbym z nią wtedy, kiedy najbardziej mnie potrzebowała – podnosi na nią swoje przepełnione bólem spojrzenie.
- Żałujesz? – parska z niedowierzaniem i nie ma zamiaru już ani przez chwilę trwać w tej uwłaczającej dla niej scenie - Naprawdę żałujesz tego jak wyglądało twoje życie ze mną?
- Nie, ja tylko …
- Daj już spokój – przerywa mu, gwałtownie wchodząc w zdanie - Do jutra spakuje wszystkie swoje rzeczy.
Podchodzi do niego bliżej i choć kosztuje ją to zbyt wiele, by patrzeć mu prosto w twarz bez ani jednej uronionej łzy, zsuwa metalowy przedmiot z serdecznego palca i wyciąga dłoń z zaręczynowym pierścionkiem w jego kierunku.
- Nie musisz go oddawać, naprawdę.
- Muszę. Nie chcę mieć po tobie żadnych pamiątek. Nie kontaktuj się ze mną, proszę.
- Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś kto da ci szczęście na jakie zasługujesz. Przepraszam Ala.
- Nie przeprasza się za miłość, zwłaszcza to nieodwzajemnioną, Michał.
Do końca życia będzie musiał żyć ze świadomością, że ją skrzywdził, zmarnował jej najpiękniejsze lata życia, nie dotrzymał danego słowa. Miała po prostu tylko jedną wadę, nigdy nie mogła być Leną.
Odeszła z bólem w sercu, ale nie mogła mieć do niego pretensji. Kochał Lenę i pozornie nawet przez to łatwiej jej to było wszystko zrozumieć, przełknąć, przetrawić, przecierpieć i się wyleczyć. Czas leczy wszystkie rany, pozwólmy mu tylko czasem zadziałać.


Ten czas, To miejsce
Nadużycie, Pomyłki
Zbyt długo, Zbyt późno
Za kogo się miałem by kazać Ci czekać



Niecierpliwe pukanie do twoich frontowych drewnianych drzwi przeplata się z nieustępliwym i wręcz chaotycznym naciskaniem na dzwonek, wydający irytujący błonę bębenkową dźwięk. Opierasz bezwładnie czoło o pomalowane mahoniowe deski, które skutecznie oddzielają cię od szatyna stojącego po ich drugiej stronie.
- Lena wiem, że tam jesteś, otwórz! – jego podniesiony, niemal błagalny głos przenika przez ścianę i dociera gdzieś w zakamarki twojej głowy, skutecznie rozwiązując supeł niezdecydowania. Po raz kolejny desperacko uderza pięścią w okolice wizjera, a ty jedynie bezradnie wypuszczasz z ust świszczące powietrze. Nieodwracalna decyzja naciśnięcia na metalową klamkę sprawia, że świadomie wpuszczasz go do środka, do swojego serca, do życia ze wszystkim konsekwencjami i całym ciężkim bagażem przeszłości. Kiedy tylko przekracza próg, a wasze palące od nienazwanej tęsknoty oczy spotykają się, czujesz jakby zaciśnięta pięść wyciskała z twojego serca ostatnie krople życia. Doskonale widzisz w jego pociągłej twarzy, że czuje dokładnie taki sam ucisk, jaki ty odczuwasz.
- Kazała mi wybierać, ale ja już przecież dawno wybrałem – oznajmia lekko drżącym, aksamitnym głosem - Jestem tylko twój, a ty zawsze należałaś do mnie – wypuszcza nerwowo ze spierzchniętych ust wstrzymywane z emocji powietrze, a kącikach jego ust widzisz ślad po nikłym uśmiechu. Podchodzi do ciebie bliżej, wolny, cały tylko twój, by bez żadnego zbędnego poczucia winy, aby móc ująć twoją radosną twarz w jego duże, ciepłe, stęsknione dłonie. Czujesz, jak żarliwie jego obuszki palców muskają twoją palącą się od jego dotyku skórę. Jak niecierpliwie żądają jej większych kawałków, całych faktur, dogłębnego zbadania całej połaci.
- To będzie cholernie trudne, Michał – wyszeptujesz wprost w jego ściągnięte z niezrozumieniem krzaczaste brwi - Będzie mi o wiele ciężej, ty będziesz bardziej cierpiał, ale niczego nie pragnę bardziej, niż spędzić z tobą tych ostatnich kilka miesięcy.
- Spędzisz ze mną jeszcze wiele lat, do późnej starości, rozumiesz? – jego pewny, spokojny, słodki oddech owiewa twoją twarz i napełnia powietrze w płucach. Kiwasz potwierdzająco głową i całujesz wierz jego dłoni, którą uprzednio skradasz i przykładasz do łaknących ust. Nie chcesz się kłócić, a może dzisiaj, tak jak nigdy też potrzebujesz grama nadziei.
- Przepraszam, że nie przyszedłem tutaj z bukietem róż, choć chyba powinienem – zmieszany, drapie się sugestywnie po głowie, a przez jego twarz przemyka buńczuczny uśmiech. W najsłodszych zagłębieniach w jego policzkach odnajdujesz siłę, jakiej do tej pory ci brakowało, a w jego trzymających cię mocno ramionach spokoju, jaki od dawna nie zagościł w twoim życiu. Błądzisz rękoma po jego bawełnianej, szarej koszuli i pozwalasz, aby jego dłonie nieco zboczyły z wyznaczonej trasy i sunęły już nie tylko po ostro zarysowanej talii bioder.
- Myślę, że bardziej od kwiatów potrzebujemy teraz paczki prezerwatyw – przygryzasz sugestywnie nabrzmiałą dolną wargę, widząc w jego niebiańskich oczach, w swoim prywatnym kawałku nieba, mieniące się iskry pożądania, pragnące cię jak nigdy dotąd.
- O tym już nie zapomniałem – stwierdza buńczucznie i uśmiecha się łobuzersko, wyciągając z tylnej kieszeni papierowe pudełeczko.
- Idealnie – kwitujesz z szerokim uśmiechem, mocniej zaciskając delikatne dłonie na jego karku i przyciągając go do siebie. Zachłannie dopada do twoich zwilżonych koniuszkiem języka, kuszących ust. Smakuje cię niczym wytrawny specialista od alkoholowych trunków, powoli, lecz żarliwie i z pasją. Przyciska cię mocniej do zimnej ściany odznaczającej się na twoich plecach i unosi twoje ręce do góry, zaciskając swoje na twoich nadgarstkach. Serce bije ci niemiłosiernie, jak oszalałe, oddech się spłyca, a zmysły szaleją, co raz bardziej i mocniej buzując palącym ciepłem pomiędzy ściśniętymi udami.
- Weź mnie od tyłu pod prysznicem, zerżnij na kuchennym stole i kochaj się ze mną w łóżku – wyszeptujesz gdzieś pomiędzy zachłannymi pocałunkami, z jego penetrującym twoją szczękę językiem w buzi.
- Spokojnie, nie dam ci dzisiaj zasnąć – mamrocze z niskim, ochrypiałym głosem i przyciśniętymi, mokrymi ustami do twojego czoła, z którego czule odgarnia przyklejony niesforny kosmyk włosa.
 Zdejmuje z ciebie ubrania, prowadząc wprost do kabiny prysznicowej i tak jak za pierwszym razem drżącymi dłońmi znowu nie może poradzić sobie z maleńkimi guziczkami twojej koszulki. Więc i tym razem niecierpliwie ją rozrywa, a małe elementy garderoby tym razem wpadają pod łazienkowe, białe szafki. Widzisz w jego oczach niemy zachwyt, podziw, łechtającą cię fascynację, kiedy namiętnym spojrzeniem otaksuje twoje niemal prawie nagie ciało. Bezbłędnie odpina haftki od twojego koronkowego stanika, które uwalniają nabrzmiałe piersi i twardniejące od jego igrającego z nimi języka, sutki. Nie zamierzasz bawić się z fakturą jego majtek dłużej niż to konieczne i szybko pozbywasz się jego dolnej części bielizny. Obraca cię gwałtownie do siebie tyłem, podnosi zgranie twoją nogę zaciskając dłoń na udzie i nadgryzając delikatnie ramię, wchodzi w ciebie spokojnie. Po kilku szybszych pchnięciach, przyciśnięta nagim ciałem do ściany kabiny zwilżasz usta ociekającymi kroplami wody, wpadającymi do rozwartych przez ciche jęki ust. Naprawdę się stara, bo dochodzisz jedynie chwile po nim. Lecz nie daje ci odpocząć ani na chwilę. Jeszcze przed rzuceniem cię na kuchenny stół, zagląda ci głęboko w oczy, szukając niemego potwierdzenia, które dostaje przez skinienie głowy. Niczego nie pragniesz w tamtej chwili bardziej od namiętnego, dzikiego, zwierzęcego seksu. Ostrego rżnięcia na granicy przyjemnego bólu, który ci sprawia. Nabrzmiałego, pulsującego w twoim wnętrzu członka. Od mocniejszego pociągnięcia za włosy, nadgryzienia języka, maltretowania twoich piersi, czy czerwonych obtarć od kantu stołu. Daje ci wszystko czego chcesz, każdą zachciankę, prośbę, a w tym wszystkim całego siebie. Ledwo dysząc przyciąga cię do siebie, obejmuje mocno i przenosi na rękach do twojego pokoju. Lądujesz na miękkim materacu i ponownie niczego nie pragniesz bardziej, niż tego aby on wylądował w tobie raz jeszcze.
- Hej, czemu płaczesz? – szeptem osusza łzę spływającą z prawego kącika twojego oka.
- Bo chciałabym, żeby już zawsze tak było – wychrypujesz nieśmiało, a jego usta ogrzewające mokre ślady, pozostałości po słonych łzach, dogłębnie cię o tym zapewniają. Jego dłonie delikatnie gładzą wewnętrzną stronę twoich ud, język subtelnie okala twoją pierś, a nos muska delikatnie zagłębienie w twoim obojczyku. Wplatasz dłonie w jego cudowne, brązowe włosy i przyciskasz go mocniej do siebie. Toniesz w jego mocno obejmujących cię ramionach, tak jak w czeluściach, ciepłych, niebieskich tęczówek. Wtulasz się bezkresu w jego blady tors i zakleszczona pomiędzy jego wysportowanymi nogami i kołysana przez spokojny rytm bioder czujesz się kochana. Dosłownie i w przenośni. Dla ciebie mógł nawet kończyć się świat, bo zasypiałaś z jego imieniem na ustach, ale to dopiero jutro, na radem miało przyjść prawdziwe trzęsienie ziemi.


Więc oddychaj
bo już nigdy Cię nie zostawię
Uwierz w to!
Bądź przy mnie
I nie pozwól mi odejść


To mój ulubiony <3 Może dlatego tak długo wyczekiwany i pisany.
Wracam w wakacje, po ciężkich miesiącach, ale cały czas o nich myślałam.
Nigdy ich nie porzucę i doprowadzę do końca, bo to przecież już niedługo.