poniedziałek, 18 września 2017

How long will I love you? As long as stars are above you




How long will I love you
As long as stars are above you
And longer if I can


Kawiarnia cafe pARTer usytuowana jest na parterze budynku, w przestrzeni otwartej na hall główny, recepcję, Labsen oraz Księgarnię Sztuki, w samym sercu Centrum Sztuki Współczensnej w centrum Toruńskiego rynku. Rynku który przemierzałaś w pogoni za świeżymi, ciemnymi bułkami ze słonecznikową posypką. I na którym to niemal wpadłaś wprost na ciężarną, zdezorientowaną twoim widokiem Alicję. Teraz siedzisz w ciepłym lokalu, wypełnionym unoszącymi się zgrabnie różnorodnymi, wonnymi oparami kawy, naprzeciw ciężarnej szatynki, kurczliwie obejmującej gorący, seledynowy kubek zielonej herbaty. Przygryzasz niespokojnie dolną wargę, ścierając tym krwistoczerwoną pomadkę, a po między spoconymi, niespokojnymi palcami miażdżysz nerwowo skrawek śnieżnobiałej serwetki. Odwracasz zatrwożony wzrok od szklanej szyby przez którą beznamiętnie obserwowałaś bezmyślnie śpieszących się ludzi.  W twojej głowie szumnie kotłowało się zbyt wiele toczących ze sobą nierówne bitwy, sprzecznych myśli. Zbyt wiele pytań narastających z każdą kolejną chwilą wpatrywania się w jej zaawansowany, ciążowy brzuch pozostawało bez zawieszonych w próżni odpowiedzi i torpedowało twój umysł.
- Naprawdę cieszę się, że jesteś całkiem zdrowa, Lena – odstawia od ust porcelanowy przedmiot, a jej naturalnie brzmiący, niewinnie słodki ton głosu niemal rozsierdza cię od środka – Dobre wieści, szybko się rozchodzą – dodaje pospiesznie, uważnie dostrzegając twoją uniesioną ze zdziwienia prawą brew.
- Który to miesiąc? – starasz się, żeby twój głos nie zdradzał targających tobą emocji, jednocześnie próbujesz powstrzymać nienaturalne drżenie powiek. Przełykasz głośno ślinę i po raz kolejny twój wzrok nieostrożnie ląduje na uwypukleniu pod starannie naciągniętym, beżowym, plecionym swetrem.
- Jutro zacznie się siódmy – posyła ci krótki, nerwowy uśmiech i machinalnie, delikatnie gładzi swój brzuch, monotonnymi, uspokajającymi ruchami.
Zatrzymujesz na jej okrągłej twarzy rozbiegane dotąd spojrzenie, a w ciemnych źrenicach znika kłębiące się przerażenie, ustępując miejsca przekalkulowanej pewności. Przeliczasz tysiąc razy, nie chce wyjść inaczej. Lipiec. Prychasz cicho pod nosem i podśmiechujesz żałośnie w duchu. Jeszcze w sierpniu gorączkowo zaprzeczał, że od ponad miesiąca z nią nie spał. Łgarz. Przepływająca w zwężonych żyłach gorąca krew, pulsuje w twojej czaszce i odbija się echem po całym ciele. Czujesz jak czyjeś niewidzialne dłonie wyrywają z twojej piersi wciąż żywo bijące serce i łamią żebra na kilka części.
Wstrzymujesz oddech i miażdżysz między ustami palącą złość, która dość szybko przechodzi i opuszcza twoje bezwładne ciało. Jak gasząca i oczyszczająca żar i zgliszcza żarzącego się ognia, przychodzi fala wyrzutów sumienia. Ty jesteś powodem. Błędem, który Michał popełnił. To przez ciebie, to niczemu niewinne, nieświadome niczego dziecko wychowa się w niepełnej, rozbitej rodzinie z niedzielną ciotką z doskoku, którą wraz z przypływającą z wiekiem świadomością znienawidzi.
- Czemu nic nie powiedziałaś? – obrzucasz ją jawną pretensją, a na jej wesołą i pogodną twarz wkrada się konsternacja. Nie wiesz dlaczego mruga nerwowo, w trawiącej twoje serce ciszy, dlaczego twoje pytanie zbiło ją z pantałyku – Michał ma prawo wiedzieć.
Alicja parska śmiechem i przez ułamek sekundy zastanawiasz się, co ją tak bawi. Chwilę potem ewidentnie coś kalkuluje i spogląda na ciebie rozdrażnionym spojrzeniem spod gęstej palety, starannie wytuszowanych rzęs.
- Ma w końcu to, czego zawsze chciał, ciebie. Po co mam mu niszczyć to wymarzone, wyśnione szczęście? – lekka ironia zabarwia koniec zdania, lecz w powietrzu unoszącym się po jej słowach, czuć namacalną gorycz porażki i wciąż żywy żal.
- Nie myśl tylko o sobie, to egoistyczne – zarzucasz ściągając brwi i niespokojnie poruszając się na krześle – Pomyśl o swoim dziecku … o waszym dziecku – z niemałym trudem przechodzi ci to przez gardło.
Alicja powstrzymuje kpiarski uśmiech, który podstępnie wpełzł na jej twarz. Co ją tak u diabła śmieszy, kiedy ty przejmujesz się za co najmniej trzech.
- Wiemy jaki jest Michał – wzdycha z melodyjnym, rozbawionym tonem - Słowny, odpowiedzialny i bezwzględnie zobowiązany – wylicza skrupulatnie - Choć przez chwilę poczuje, że zawalił mu się świat, to zrobi dla swojego dziecka wszystko, żeby jak najmniej odczuło tą stratę. A ty? – ewidentnie zadrwiła - Będziesz w stanie się na to wszystko patrzeć? Na to, że do końca życia jego i mnie będzie coś łączyło? Że będzie mi pomagał, wciąż mając w pamięci to wszystko co nas łączyło? Otoczy mnie i dziecko opieką i to często kosztem ciebie, Lena. Przemyślałaś to? – pochyla się do przodu, a głos zniża do konspiracyjnego szeptu, torpedującego na wylot twoje ciało.
Za kogo ona się ma?
- Chcesz teraz ze mnie zrobić tą złą? Przekonać mnie, żebym mu nie powiedziała, tak? – kręcisz głową z niedowierzaniem.
- Naprawdę chce wychować je sama. Jego i tak ciągle nie będzie.
- Musisz mu powiedzieć, albo ja to zrobię.
- Doprawdy? – prycha – Jesteś na tyle głupia? Będziesz odczuwała potęgujące poczucie winy, balast. Oczywiście on nie przestanie cię kochać, ale ty będziesz myślała, że cię obwinia. Odpuść Lena, tak będzie lepiej dla wszystkich.
Posyła ci ostatni, cierpki uśmiech i zostawia cię z zamglonym wzrokiem wciąż utkwionym w pustym miejscu, po jej ulotnej obecności. Uderza w ciebie przetrawiony sens jej słów. Ma brutalną rację, odbijająca się obuchem żalu wprost w twoją pierś. Ty też musisz być odpowiedzialna. Wiesz, że Michał zrobi dla tego maluszka wszystko, ale choćby stanął na głowie, nie stworzy pełnego, ciepłego domowego ogniska. Wybierze dziecko, ale nie Alę. Musisz mu to ułatwić. Nie mogłabyś spojrzeć sobie w twarz wiedząc, że przez ciebie to dziecko nie będzie miało pełnej rodziny. Ocierasz płynącą po zaróżowiałym licu słoną łzę, rozmazującą staranny makijaż. Bierzesz głęboki oddech mroźnego, zimowego powietrza, który owiewa twoją krtań i zastyga suchym lodem w płucach. Musisz wrócić i udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Musisz grać na miarę Oskara. Znowu musisz go skrzywdzić. Skąd wiesz co jest dla niego najlepsze? Znowu ktoś podejmuje za niego decyzję. Znowu robisz to z miłości. Bezwzględnej miłości do Michała. Już nie twojego Michała.

 How long will I need you
As long as the seasons need to
Follow their plan

Zachodnie wybrzeże Majorki to niezwykle urokliwe miejsce z wieloma ciekawymi trasami o różnym stopniu trudności. Nic więc dziwnego, że zawodowe kolarskie grupy uciekają w styczniowe mrozy do ciepłych, treningowych miejsc. Wzniesienia są tutaj naprawdę wymagające, wliczając w to najwyższy szczyt wyspy Puig Major, który znajduje się na wysokości 1445 metrów. Nic więc dziwnego, że Team Sky niemal co roku spędza tam swoje noworoczne, ciężkie i wymagające zgrupowanie. Zaraz po wspólnie hucznie spędzonym Sylwestrze w iście rodzinnym gronie. Team Sky to jedna wielka rodzina.
Setki osób, dyrektorzy, założyciele, menadżerowie, pracownicy biura, psycholodzy, technicy, kucharze, dietetycy, mechanicy, lekarze, masażyści, zawodnicy i ich rodziny. Cieszy się, że brytyjski zespół jest tak tolerancyjny, tak otwarty na zapewnienie psychicznego komfortu swoim podopiecznym. Niemal zawsze, w każdym momencie trwającego sezonu mogłabyś być przy Michale. Niemal tak samo często mógł również liczyć na wsparcie swojego rodzeństwa, które już zobowiązało się na odwiedzenia Majorki przed Tour de France. Byłaś przy Michale, kiedy na przełomie sezonów usiadł z głównym dyrektorem sportowym i trenerem przy jednym stole do bardzo trudnej rozmowy. Nikt nie był rozgoryczony, rozczarowany, czy nawet zawiedziony. Michał dostał pełne wsparcie, duży kredyt zaufania, masę zrozumienia. Jednak po kurtuazyjnych gestach i słowach obie strony przeszły do konstruktywnej wzajemnej krytyki. Choć nikt nikomu nie wytykał pomyłek. On sam wyciągnął wnioski i przeanalizował błędy z poprzedniego sezonu, dzieląc się swoimi uwagami. Oni zaakceptowali jego nowy pomysł na trening, którego ilość i natężenia miały kompletnie ulec zmianie. Więcej zbilansowania, mniejsze cykle treningowe, mniej wyścigów, więcej konkretnego ścigania. Jakość, nie ilość. Decyzja wydawała się słuszna, ze względu na jego relatywnie większą potrzebę na dłuższy czas krótkiej regeneracji mięśni. Oni zaproponowali zmianę mentalności. Na pracę z psychologiem nie wyraził zgody. Stwierdził, że już go posiada. Ma mnie. I jakby na dowód zmian jakie już zaszły w jego psychice zobowiązał się porzucić dotychczasowy styl przygotowywania się do wyścigu z odciętą głową. Do tej pory sfokusowany na najważniejszy wyścig, potrafił przed startem tracić kontakt z najbliższymi, zaszyć się sam ze sobą i zniknąć, niemal zapaść się pod ziemię. Tym razem, ściskając pod stołem moją dłoń chciał, bym w tych momentach była przy nim. Umierałam kawałek po kawałku z niespokojnym, szczerym uśmiechem i świadomością, że znowu ten świat, który sobie skrupulatnie ułożył, legnie w gruzach. Choć wydawało nam się, że to właśnie ten inny czas, ten moment, ten dzień w którym tym razem przeżyjemy jeszcze raz nasze wspólne życie, które kiedyś nas przerosło. I jak naiwne, małe dzieci, wierzyliśmy w szczęśliwe zakończenia.


Przez niedbale zaciągnięte, czerwone zasłony hotelowego okna, przedzierała się jasna łuna księżycowego, srebrzystego blasku, padająca na zamącony niechlujnie porozrzucanymi ubraniami pokój. Pomięte prześcieradło uwierało, przylegając do mokrego ciała, a zastygłe w miejscu gorące, nocne powietrze, nasączone było dodatkowo unoszącym się z pościeli zapachem żarliwego ognia waszych ciał. Byłaś szczelnie zamknięta w kleszczach jego umięśnionych i wyżyłowanych ud, kołyszących twoje niespokojne biodra. Tonęłaś w bezdennych objęciach czułości jego, silnych ramion, które koiły plugawe dziury wypalone po jego siedmioletnim nie dotyku. Przenikał skórę obuszkami palców, pisząc nimi poezję i modlitwy na twojej odkrytej z grzechów, nagiej duszy. Twoje rozpalone, czerwone lico,  przylegało na jego rytmicznie unoszącej się klatce piersiowej, a jego słodki, drżący oddech, rozwiewał niesforne kosmyki włosów, muskając zakamarki w zagłębieniach obojczyka, przenikając, aż do szpiku.
- Nie śpisz? – cicho wzdycha, kiedy twój zatrważający szept na krawędzi jego skóry przeszył głuchą ciszę, zamąconą jedynie skowytem tęsknego żalu przepływającego przez płuca.
- Boję się - wydycha zaczerpnięte nerwowym, haustem powietrze, zatapiając wykrzywianą w bólu twarz w zapachu twoich włosów - Boję się, że kiedy się obudzę, to ciebie przy już mnie nie będzie - z drżącym głosem przełyka ślinę - Jak wtedy, jak tamtej nocy, siedem lat temu.
Przywierasz swoim nagim ciałem mocniej do jego, zagryzając wargi do krwi, zaciskając powieki przed gorzkimi łzami, nasączonymi  niemym wrzaskiem duszy i powstrzymujesz się by nie drżeć w czeluściach jego dłoni.
- Obiecaj mi, że już nie znikniesz Lena - nasączony czułością i żarliwą pasją szept zostawiał po sobie mokre ślady jego namiętnych ust na linii twojej żuchwy.
- Obiecuję - kłamiesz z łamiącym się głosem i oblizujesz krople łez, pękając na szwach, na zrośniętych bliznach po dziurawym sercu i kłutych ranach w płucach - Obiecuję Michał.
I jeszcze przez ostatnią chwilę chcesz mieć swój cały świat w swoich dłoniach.



How long will I be with you
As long as the sea is bound to
Wash upon the sand



Wyjechałaś. Choć nie w konspiracyjnym pośpiechu, nie za fasadą nędznie odegranej tandetnej zdrady, jak ostatnim razem. Wyjechałaś na rzekomą rozmowę o pracę w toruńskiej kancelarii adwokackiej Imprimisi, której to szyld dostrzegłaś, wracając jeszcze z nieplanowanego spotkania z Alicją. Być może już wtedy ułożyłaś sobie w głowie ten plan, to misterne alibi, dla którego zamiast wprost z Majorki polecieć z Michałem do Włoch, musisz wrócić lotem na warszawskie Okęcie. Wszystko dokładnie przemyślałaś, nawet to, że aplikujesz o posadę pomocnika radcy prawnego, aby obstający za twoim elastycznym zawodowym zajęciem Michał, był zadowolony z twojej samorealizacji. Choć wyczuwałaś lekki smutek w jego głosie, to przełamywała go ta wypełniająca go po krańce pewność, że w ostatni tydzień stycznia razem przejedziecie rekreacyjne dwadzieścia pięć, a może nawet trzydzieści kilometrów po włoskim Calpe. W tamtej chwili, podczas przelotnego muśnięcia warg, ostatniego ciepłego pocałunku, jakieś niewidzialne dwie dłonie wdarły się do twojej piersi i złamały twoje serce na pół. Bezdźwięcznie, bezlitośnie, bez znieczulenia.
Nie wiesz czy to zauroczenie od pierwszego wejrzenia, które przekształciło się w żar, który chciał trwać wiecznie, czy może to jednak miłość od pierwszego wejrzenia naprawdę istnieje, ale wiedziałaś, że kiedy tylko pierwszy raz spojrzałaś w jego błękitne, czyste, święcące oczy zobaczyłaś w nich najlepszą wersję samej siebie, całą swoją przyszłość i spokój. To dziwne poczucie, że nie musisz już niczego więcej szukać. Że masz już wszystko. Znalazłaś.
Dlatego niemal biegniesz w skórzanych, sięgających do kolan, kozakach na obcasie od Lasockiego po brukowanej toruńskiej kostce, z kremową walizką w ręce. Styczniowy mróz od którego odzwyczaiłaś się na hiszpańskiej wyspie, szczypał w twoje zaróżowiałe policzki, po których spływały zamarzające krople słonych łez, drażniących pogryzione do krwi  spierzchnięte usta.
- Ej, patrz, dziewczyna Kwiatka - nawet rzucony, frasobliwy szept na ulicy jednego z uważnych przechodni do drugiego nie zdołał zahamować wezbranej, pękającej tamy. Choć powinnaś być bardziej roztropna i nie okazywać tego w publicznych miejscach, bo przecież już dawno przestałaś być anonimowa. Chyba wraz z szokującym wszystkich zdjęciem na michałowym Instagramie z rodzinnej wigilii, którego byłaś główną częścią, opatrzoną hasztagami i podpisami w obu językach. ‘ Mój najlepszy od lat prezent. W końcu wróciła ‘ Mimo to bulwarowy, brukowy świat w polskim piekiełku nie zatrząsnął się, nawet nie zadrżał. Michał umiał chronić swoją prywatność. Z resztą kolarstwo w najmniejszym stopniu nie równa się zainteresowaniem do piłki nożnej. Więc przez cały grudzień, styczeń i kolejne miesiące plotkarskie portale wciąż żyły ciążą Anny Lewandowskiej, presją macierzyństwa Ewy Chodakowskiej, albo wyssanymi z palca kłótniami Sary Boruc, Mariny Łuczenko i ciężarnej małżonki Lewandowskiego. A ty? Mogłaś spać spokojnie. Kolarska, mała rodzina doskonale cię pamiętała jeszcze z juniorskich czasów. I to wystarczyło.
Pociągasz zaczerwienionym nosem, zaciskasz mocniej zamglone od łez powieki i wstrzymujesz haust zimnego powietrza w płucach, szukając dla nich ukojenia, uśmierzenia rozrywającego, palącego bólu. Lecz tylko Michał, tylko jego ciepłe, duże dłonie, jego miękkie usta i sprytne palce mogły być dla ciebie jedynym opatrunkiem, prawdziwym balsamem.
Kółko walizki zahacza o uskok w nierównym krawężniku, a szarpnięcie za metalową rączkę, która zostaje za tobą sprawia, że z łoskotem upadasz na śliską, skutą lodem nawierzchnie. Wybuchasz płaczem, niczym mała dziewczynka z długimi warkoczykami, ubrana w odświętną różową sukienkę z białymi rajtuzkami, które ubrudziła czarną ziemią i czerwoną krwią ze zdartych kolan, potykając się o własne nogi na prostej drodze. Czujesz, że ktoś okradł cię z twoich marzeń. Marzeń zamkniętych w mydlanej bańce , po którą właśnie wyciągałaś dłoń. Marzeń, które pękły, rozsypały się jak domek z kart, roztrzaskały w drobny mak.
Wstajesz, otrzepując swój płaszcz z białego puchu i wyciągasz z kieszeni iPhona. Sprawdzasz najbliższe loty do Kanady. Nie masz najmniejszego zamiaru przyglądać się, jak Alicja żyje twoim życiem, życiem które sama porzuciłaś siedem lat temu.


How long will I want you
As long as you want me to
And longer by far


Irytujący, nachalny dźwięk dzwonka przerwał gwałtownie twoje niechlujne zapełnianie wszystkich twoich walizek. Speszona i zatrwożona nieustępliwym naciskaniem na przycisk niespodziewanego gościa, ostrożnie podążasz do mahoniowych drzwi. Zerkasz ostrożnie przez wizjer, dostrzegając zniecierpliwionego Gołasia, sterczącego pod twoimi drzwiami. Nie potrafisz sama racjonalnie wytłumaczyć jego obecności w Toruniu, gdyż widziałaś, że kalendarz jego startów, jak zarówno Łukasza Wiśniowskiego, po zgrupowaniu w Majorce niemal pęka w szwach. Z niepokojem i drżącymi dłońmi naciskasz na metalową klamkę.
- Goły? – wciąż z niedowierzaniem obejmujesz wzrokiem jego sylwetkę, a wszystkie twoje mięśnie spinają się nerwowo – Co ty tutaj robisz?
- Sprawdzam, czy wszystko z tobą w porządku – oznajmia z oczywistością, z dłońmi nonszalancko wsadzonymi w kieszenie swoich dżinsów. Wykorzystuje twoją konsternację, chwilowe zaszokowanie i chwilę zwątpienia, przekraczając próg domu i wchodząc głębiej. W panicznym odruchu biegniesz za nim, aby powstrzymać w poczynaniach, jednak jest już za późno.
- Gdzie się wybierasz? – przerzuca zdezorientowany wzrok z bałaganu, jaki zrobiłaś w pokoju, wprost na ciebie – Bo do Włoch, to dopiero chyba za tydzień? – drapie się instynktownie po swoim zaroście, ściągając brwi, jakby coś mu się nie zgadzało – I nie potrzebujesz tam chyba aż tylu walizek, Lena co jest do cholery? – podnosi swój dotąd melodyjny, spokojny ton głosu, a ty naciągasz rękawy swetra.
- Nie mogę – kiwasz nerwowo głową, w panicznym odruchu, przygryzając dolną wargę i powstrzymując napływające do oczu łzy – Nie mam wyjścia, zrozum.
- Kurwa, mów co się dzieje!
- Ala … - szepczesz, a on wyraźnie oddycha z ulgą, jakby spodziewał się czegoś o wiele gorszego, o większym kalibrze – Ala jest w ciąży.
- No i co? – wciąż poirytowany, wzrusza bezwiednie ramionami z wydymanymi wargami.
- Ona nie chce o tym powiedzieć Michałowi, ale ja wiem, że będzie najwspanialszym ojcem na świcie – głos nienaturalnie ci drży, szeptasz słowa sprawiające ból końcem warg - Po prostu muszę mu to ułatwić.
- Co ty do mnie bełkoczesz? – szatyn unosi do góry brwi i kręci głową ze zdezorientowaniem.
- Muszę wyjechać, nie chcę żeby kiedyś Michał, albo jego dziecko miało do mnie pretensje …
- Stop! – unosi swoją rękę na wysokość twojej twarzy i powoli zbiera myśli – Ty myślisz, że to jest jego dziecko?
- Siódmy miesiąc, Goły – rzucasz w niego uzasadnioną pretensją i zniecierpliwieniem, a on jedynie przymyka spokojnie powieki - Poczęte w lipcu. Umiesz liczyć, tępaku? To dziecko Michała.
Wypuszcza ze świstem powietrze przez nozdrza.
- Jacka.
- Jacka – powtarzasz po nim niczym echo – Jakiego Jacka? Co, ty … skąd ty niby wiesz, że … - jąkasz się, plączesz, zapowietrzasz w stanie silnego wzburzenia, które kontrastuje z jego spokojnym, niemal majestatycznym wyrazem twarzy.
- Usiądź – ciężko wzdycha i obejmując cię przez chwilę za ramiona, popycha delikatnie na skórzaną kanapę – Wiedziałem, że Ala jest w ciąży, we wrześniu, albo październiku – zastanowił się przez chwilę – Z resztą Kwiato też wiedział – wsłuchiwałaś się z jego słowa z rozwartymi ustami i wciąż szaleńczo bijącym sercem – Jacek chwalił się, że zostanie ojcem i ani przez chwilę nikt nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Przecież Michał dobrze wiedział od kiedy z nią nie spał, Ala też doskonale wiedziała z kim poszła w tango, z zaręczynowym pierścionkiem na palcu, kiedy była w potrzebie.
- Zdradzała go? – mamroczesz z niedowierzaniem, kręcąc głową, jakbyś chciała odgonić od siebie te opary absurdu.
- Mojej Agacie mówiła, że ten jeden jedyny raz – wzrusza ramionami, a ty poczułaś uginający się od jego ciężaru materiał - Jacek był trenerem personalnym Ali. Lipiec nie był dla Michała łaskawy, wręcz przeciwnie długi i ciężki, a ona była taka samotna. Broniła się, że przez tyle lat była mu wierna, że kosztowało ją to wiele wyrzeczeń, że tylko raz po prostu była zbyt słaba, by oprzeć się pokusie.
- Michał nic o tym nie wiedział, prawda?
- Dowiedział się o tym w październiku, ale miał to gdzieś, obchodziło go to jak zeszłoroczny śnieg – na jego wąskie usta, wkradł się lekki uśmiech - W ogóle nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Był już w innym świecie, w innym momencie swojego życia.
- Czemu nikt mi nie powiedział? – nie masz siły na irytację, na złość, więc pytasz bezsilnie na wydechu.
- Sprawa była jasna, a wy chyba mieliście poważniejsze sprawy na głowie. Kontuzja, plecy, no i niewdzięczne zakopywanie rodzinnych sporów – szatyn śmieje się pod nosem.
- Nie wierzę – szeptasz z niedowierzaniem, jednak w głębi ducha odczuwasz prawdziwą ulgę.
- Dlatego Ala pozwoliła mu odejść, chociaż w poczuciu, że to oną ją skrzywdził. Uspokoiła swoje wyrzuty sumienia. Uwierzyła, że twój powrót był dla niej karą.
- Nie chciałeś, żebym wracała, broniłeś jej … - obrzucasz go jawną pretensją, spod ściągniętych brwi i spoglądasz na jego uniesione w geście kapitulacji dłonie.
- Wtedy myślałem, że jesteście siebie warte, ty też go zdradziłaś, ale o tym wiedział, tamtego był nieświadomy.
- Nigdy go nie zdradziłam! – podrywasz się z pełnym pasji zaprzeczeniem, omal się nie zapowietrzając.
- Wiem, teraz wiem! – przyznaje skinieniem głosy - Wtedy myślałem inaczej, przepraszam.
- Dlaczego wprowadziła mnie w błąd? – twoje pytanie rzucone w eter , przez chwilę trawi zastygłą od emocji ciszę.
- Nie wiem – Gołaś odpowiada szczerze, swoim krystalicznym głosem - Może wiedziała, że tak zrobisz, że ty też zachowasz się honorowo. Może nie chciała waszego szczęścia.
- Znowu zostawiłabym to, co kocham najbardziej na świecie – spoglądasz na upchane po brzegi walizki.
- Przepakuj się i leć do Włoch. Michał wszystko podporządkowuje wyścigowi Mediolan- SanRemo i Liege-Baston-Liege. On cię potrzebuje cię, Lena.
- A ja potrzebuję jego.


How long will I hold you
As long as your father told you
As long as you can



Potrzebował cię, kiedy w lutym świetnie zaczął sezon w Volta ao Algarve, potrzebował cię na linii mety w San Remo, kiedy po ucieczce z Saganem i Alaphillipem na Poggio, wiedzieli, że między sobą rozdzielą miejsce na podium. Potrzebował cię, jak po fenomenalnym i trzymającym w napięciu finiszu, wyprzedził Petera, aktualnego mistrza świata i galaktycznego sprintera o 4 centymetry. Potrzebował wtedy twoich ramion, w które wpadł zjeżdżając do barierek. Zdobył monument, jeden z pięciu najtrudniejszych jednodniowych wyścigów świata, potocznie nazwany wiosennymi mistrzostwami świata. Potrzebował cię podczas ardeńskich klasyków. Wtedy kiedy w Amstel wyprzedził do Gilbert, kiedy w Liege-Baston-Liege, drugim monumencie, za późno zaczął finiszować, skradając rozczarowujące dla niego trzecie miejsce. Potrzebował cię przygotowują się do Tour de France. Potrzebował cię, kiedy jeździł treningowo z Froomem Criterium Dauphine i wprawiał w zdziwienie swoich niewdzięcznych krytyków. W Wielkiej Pętli jechał dla Chrisa, poświecił swoje cele i ambicje, choć w takiej formie jakiej był, spokojnie mógłby wygrać z pięć etapów. Choć niesubordynacja w Team Sky była surowo karana, to Michał wiedział jakie ma zadania, a pomoc i zbieranie doświadczeń w tym elemencie kolarstwa zaprocentują w przyszłości. Potrzebował cię każdego dnia, w którym dawał z siebie więcej niż oczekiwano. Rozprowadzał, asekurował, wracał, ciągnął, holował, wymienił koło Froomowi, prowadził na zjeździe, odczepiał największych górali na stromych podjazdach. Nairo Quintana, Contador, czy nawet Fabio Aru nie wytrzymywali jego mocnego, równego tempa. Robił selekcje na ponad tysięcznych metrach o stromych nachyleniach. Odczepiał nawet swoich słabszych kolegów z drużyny. Przechodził przez swój próg. Alpy i Pireneje, w których zawsze cierpiał, które brutalnie go weryfikowały, uginały się pod jego naporem na pedały. Angielscy komentatorzy piali z zachwytu, Christopher dziękował mu po każdym etapie, Polscy nie mogli się nadziwić, jaką tytaniczną pracę potrafi wykonać w górach, norwescy mówili o nim codziennie, francuscy wystawili trzecią najlepszą notę spośród wszystkich kolarzy. W końcu wszyscy bezapelacyjnie przyznali mu tytuł MVP. I choć sam w przedostatniej czasówce, stracił sekundę do Macieja Bodnara, cieszył się z jego sukcesu bardziej, niż miał być to jego. Potrzebował cię, kiedy w ostatnim lipcowym akcencie, jak dzieci ograł wybitnych rywali w prestiżowym San Sebastian. Potrzebował cię, kiedy pełnił w czasie krótkiej przerwy rolę ambasadora w Nutella Mini Tour de Polonge. Potrzebował cię, kiedy spokojnie przygotowywał się do trzeciego szczytu formy, do mistrzostw świata w Bergen, gdzie celował w tęczową koszulkę. Choć mówiono o nim jako o faworycie, sam myślał o złocie, był ostrożny w wypowiedziach. Przejechał treningowo Tour of Britain, a pierwszego dnia mistrzostw wywalczył z drużyną Sky brązowy medal jazdy drużynowej na czas.
Potrzebował cię, kiedy przez kolejny tydzień, aż do niedzieli, do wyścigu elity mężczyzn ze startu wspólnego miał stanąć na linii mety.
Cokolwiek miałoby się stać w najbliższa niedzielę. Medal, czy jego brak, nic nie zmieniało tego co do niego czułaś. Byłaś jego kotwicą, jego pocieszeniem, w nocy zwalczałaś za niego jego demony, gdy był zbyt słaby, zbyt zajęty użalaniem się nad sobą, żeby pomóc ci toczyć z nimi bój.
Gdy wtedy odeszłaś odeszła z tobą jego lepsza część, co dobrego robił było przez ciebie. Jesteś jego dobrem, sensem, przyjacielem, kochanką.
Trzymasz za niego kciuki. Ściskasz mocno piąstki, aż do zbielałych kłykci. On cię potrzebuje. Jeśli nie wygra pęknie ci serce, a on spuszczając głowę na linii mety, ukryje pod powiekami łzy.
Ale tej samej nocy zaśnie w twoich kołyszących go ramionach i nic innego nie będzie się liczyło.
Teraz jednak wierzysz i z całą tą wiarą czekasz na linii metry w zimnym, norweskim Bergen.



How long will I give to you
As long as I live through you
However long you say



Jeśli ktoś zwymiotował z tej słodkości i szczęścia, to teraz proszę bardzo ładnie zrobić to co Lena, ścisnąć kciuki w niedzielę i wierzyć. Allez Kwiato! Po prostu jedź! Nie ważne co. Jedź bezpiecznie i walcz. Nawet jeśli nie będzie złota ani podium, dla mnie mistrz jest tylko jeden.
To koniec i dziękuję, że ktokolwiek tutaj był!
Dla rozczarowanych, spokojnie, unieszczęśliwie Michała w jedopartach. https://luckless--romance.blogspot.com/
 Po prostu tylko jemu jedynemu chciałam wystawić szczęśliwy pomnik.
Więc, jak obiecałam po skończeniu Leny i Michała, czas na Stocha, Winiarskiego i Oliwkę.

środa, 2 sierpnia 2017

Jeśli nasza miłość jest szaleństwem, dlaczego ty jesteś moją jasnością?





Skok z wysokości w mroźne fale
Gdzie przeszłość wraca do życia
Zwalczyć strach przed samolubnym bólem
Za każdym razem się opłacało



Nie spałaś. Nie zmrużyłaś nawet oka. Nie potrafiłaś. Nie byłaś nawet w stanie na dłuższą chwilę przymknąć drżących z ekscytacji powiek, opanować niemiłosiernie rozedrganego i nierównomiernego bicia twojego serca, czy nawet nieudolnie próbować zdusić błogi uśmiech, rysujący się na twojej promiennej twarzy. Nieśmiało dotykasz niespokojnymi obuszkami palców swoje nabrzmiałe od nieustannych pocałunków wargi. Oblizujesz je delikatnie koniuszkiem języka i miażdżysz, zagryzając porywczo ich skrawek. Tak jakbyś chciała zasmakować do dna i rozkoszować się do ostatniej kropli jego pozostawionym śladem ust, grzesznym smakiem, w którym się lubujesz. Do tej pory pachniałaś sobą. Kwiatowym zapachem z perfumerii, jakąś oliwką, ulubionym szamponem i czasem wylanym na skórę prosecco. Teraz nieprzerwanie oddychasz najsłodszą wonią jego skóry, zaciągając ją tęskno do najgłębszych zakamarków płuc. Niemal z uporem maniaka, tylko po to, aby jakaś jego miligramowa część przedostała się do twojego krwioobiegu, wypływała z aorty za każdym biciem serca i żeby przeniknęła przez skórę, aż do kości. Chcesz nim oddychać, bo jego zapach sprawiał poczucie, że znajdujesz się w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi. W swoim prywatnym skrawku nieba, jeszcze tutaj na ziemi. Bo być może gdzieś tam nic na ciebie nie czeka, a jeśli nawet to jesteś pewna, że nic lepszego od tego co masz teraz, tak blisko, niemal na wyciągnięcie ręki.
Lustrujesz rozkosznie jego twarz milimetr po milimetrze. Oddycha spokojnie, miarowo, pogrążony w krainie Morfeusza, z widocznym już na brodzie kilkudniowym zarostem, opalonym nosem, policzkami, odznaczonymi bladością oczodołami i pozostawionym śladzie od paska z kasku. Podśmiechujesz się po cichu. Cały jest w zabawną kratkę. Wliczając odznaczenia po krótkim rękawku, spodenkach, skarpetach i nawet pulsometru przepiętego podczas wyścigów gdzieś na klatce piersiowej. I gdybyś tylko mogła i miała prawo snuć tak dalekosiężne plany, z pewnością już kupiłabyś mu najlepszy krem z filtrem pod świąteczną choinkę. Pozostaje ci jedynie przyglądać się jego kolarskiej opaleniźnie, zrobić fotograficzne zdjęcie w pamięci i zachować je w kolekcji ulubionych wspomnień.
Podpierasz się bezszelestnie na łokciu i pochylasz nad jego sylwetką, delikatnie muskając lekko rozwarte wargi. Przegrywasz, gdy czujesz pod swoimi jego rozciągające się w błogim, spełnionym uśmiechu usta.
- Nie przestawaj – michałowy pomruk przyciąga twoje ciało niczym magnes, choć z pewnością powoduje to również jego duża, ciepła dłoń ulokowana gdzieś na twoich lędźwiach, do których niemiłosiernie przykleiło się prześcieradło.
- Nie chciałam cię obudzić – uśmiechasz się przepraszająco i zagryzasz dolną wargę, w momencie w którym podnoszą się jego nierozbudzone jeszcze powieki.
- Budź, całuj, szczyp, upewniaj mnie, że to nie jest sen – wyszeptuje jeszcze niewyspanym, ochrypniętym, pociągającym głosem, pieszcząc słodkim oddechem twoje ucho i subtelnie skubiąc jego płatek, czym przyprawia o zimny dreszcz, przebiegający przez kręgosłup.
- Mówisz i masz.
- Auć! - podrywa się na materacu, wydając gromki okrzyk, odbijający się od pastelowych ścian, kiedy z diabelskim uśmiechem, przebiegle miętosisz skórę na jego przedramieniu.
- Ej, ej, team order to team order – wyciągasz ręce w geście kapitulacji, jednocześnie wymierzając w ostrzeżeniu wskazujący palec, kiedy tylko szatyn sygnalizuje, że zbiera się do odwetu.
- Team order? – prycha, przeczesując dłonią kasztanowe włosy pozostawione w nieładzie – Tak na pewno nie wygląda polecenie od dyrektora sportowego – kręci rozbawiony głową.
- To mi opowiedz – wypowiadasz nieśmiało, patrząc na niego zachęcająco spod uniesionych brwi – Jak to wygląda w największym i najlepszym Team Sky, hmm?
- Lena – jęczy przeciągle z twarzą wgniecioną wprost w poduszkę – Naprawdę nie ma do tego lepszej pory i bardziej odpowiedniego miejsca?
- Chcę żebyś mi opowiedział o tych wszystkich latach, kiedy mnie przy tobie nie było – wodzisz subtelnie obuszkiem palców po fakturze jego skóry i muskasz przelotnie ustami jego ramię - O pierwszych chwilach w światowym peletonie, o Quick-Stepie, o zwycięstwach i porażkach w ardenach i klasykach, o pierwszym Tour de France, o Mistrzostwie Świata, o upadku w Lombardii, o klątwie tęczowej koszulki, o tym palancie Lefevere, który w ciebie nie wierzył, o tej najlepszej na świcie drużynie w której jesteś teraz i tym strasznym kryzysie w który popadłeś w pierwszej części sezonu – urywasz widząc jego kompletnie zdezorientowane spojrzenie, gdyż z pewnością dziwi go fakt, że tak sumiennie śledziłaś dotąd jego karierę – Mówiłam ci, że zawsze w ciebie wierzyłam i wiedziałam, że i zobaczę cię kiedyś z Pawłem, razem, uśmiechniętych, wesołych, przytulonych i pogodzonych, jak w Ponfferadzie.
- A ty opowiesz mi o igłach, zastrzykach, biobsji, chemii, operacjach i o czymś co jeszcze powinienem wiedzieć? – wylicza niechętnym tonem i pyta z powątpiewaniem, wlepiając w ciebie swoje smutne spojrzenie.
- I o Mateuszu – wspominasz niepewnie, widząc na jego twarzy chwilę konsternacji i rozwarte zamarłe wpół słowie wargi. Nie wiesz, czy powinnaś nawet wspominać o zatartym wspomnieniu blondyna, którego poznałaś w szpitalu podczas leczenia i który wraz z pokonaniem choroby w ferworze cieszenia się ulotnymi chwilami, porzucił cię dla zapewne wartej chwili zapomnienia długonogiej blondynki. Niezbyt długi epizod, kompletnie bez znaczenia. Bo choć często zasypiałaś w jego ramionach, za każdym pieprzonym razem, czułaś, że to nie są te, które chciałabyś, żeby cię obejmowały.
- Jakim Mateuszu? – Kwiatkowski wykrzywia z niezrozumieniem usta w rozgoryczonym grymasie,  po czym kręci nerwowo i przecząco głową - Albo nie, nie chcę słuchać kim był ten gość, nie chcę tego wiedzieć! – wypuszcza nerwowo powietrze z ust i zakrywa poduszką swoje uszy.
- Michał – przewracasz rozbawiona oczami, bezbłędnie rozpoznając bijące w jego źrenicach uczucie zazdrości - Czas się nie zatrzymał, nie mamy znowu osiemnastu lat, każde z nas miało jakąś przeszłość, nie możemy udawać, że jej nie było, albo że nic nie znaczyła – zagryzasz niepewnie wargę, dodając posępnym szeptem – Chciałeś brać z nią ślub – odchrząkujesz znacząco, uciekając wzrokiem w bok i zdając sobie sprawę, że przywoływanie wspomnień po Alicji, nie było najrozsądniejszym pomysłem.
- Ty i kolarstwo – wypowiada dobitnie - Dla mnie nic nigdy nie miało większej wartości. Nie chce udawać, nie chcę zapominać, ale chcę zostawić to za sobą, zamknąć pewne rzeczy i do nich nie wracać. Liczy się tylko co tu i teraz. Ty i ja, Lena.
- I rower – wtrącasz z półuśmiechem. Bo co innego masz mu teraz powiedzieć? Żeby się nie przywiązywał? Żeby nie palił za sobą mostów, po których właśnie do ciebie przed chwilą przyszedł? Sama nie chcesz tak myśleć i uparcie odsuwasz od siebie te kotłujące się gdzieś w podświadomości myśli.
- I rower – przytakuje, zakładając subtelnie za twoje ucho kosmyk włosów - A teraz może jakieś małe śniadanie?
Bije od niego najsłodsza słodycz w głosie. Akcja reakcja. On się uśmiecha, ty się uśmiechasz. Nie potrafisz inaczej. Lubisz widzieć go szczęśliwego. Chcesz go takiego zapamiętać.
- Omlet z pastą z łososia?
- Czytasz mi w myślach.
- Cholera, jednak znowu czuję się, jakbyśmy mieli osiemnaście lat – podnosisz się z łóżka, stawiając ostrożnie bose stopy na drewniane panele, z których zgarniasz jego koszulę, błyskawicznie ją przywdziewając. Krótki materiał ledwo co zakrywa twoje pośladki, co Michał dość szybko wykorzystuje, zostawiając na nich odcisk swojej dłoni. Słyszysz tylko dźwięczny odgłos, plask, odbijający się od ścian, a dopiero potem czujesz rozchodzące się na zaczerwienionej skórze pieczenie. Odwracasz się z zmarłym na ustach okrzykiem w stronę podstępnie uśmiechającego się szatyna, niewinnie drapiącego się po głowie.
- No co, team order – wzrusza wesoło ramionami i z powrotem wtula swoją twarz w poduszkę.
- Śpij, śpij – wzdychasz, kręcąc głową z politowaniem - Twoje zawodowe mięśnie pewnie się jeszcze nie zregenerowały.
- Jeden i właściwie to nie mięsień – zanim wychodzisz, rzuca jeszcze dwuznaczną aluzję z buńczucznym uśmiechem, doprowadzając cię do perlistego śmiechu. Zamykasz za sobą ostrożnie drzwi, wdychasz michałowy zapach z jego bluzy i pocierając ramiona, udajesz się do kuchni. I z pewnością mogłabyś to zrobić, gdyby nie ten dźwięk, przeszywający dźwięk dzwonka, przez który twoje serce podrygiwało w niespokojnym rytmie. To się czasami zdarza. Po prostu czujesz, że coś się zaraz wydarzy. Szczególnie wtedy, kiedy przeczuwasz kto stoi za frontowymi drzwiami. Tylko jedna osoba na całym świecie mogła w taki sposób naciskać na ten cholerny przycisk. Tylko jedna.
- Mama? – przełykasz głośno ślinę, obdarzając jej stojącą w progu sylwetkę zupełnie zaskoczonym spojrzeniem.
- Nie, ciotka Jadźka z Przemyśla!
Rzucająca się w oczy krótka sukienka przed kolano, zapewne pognieciona od długich podróży, wszystkimi możliwymi środkami transportu. Ułożone starannie ciemne włosy, nieco odgniecione od zagłówka taksówki, skóra przesuszona od lotu i twarz potraktowana delikatnym makijażem, którego ubyło pod wpływem nie zawsze klimatyzowanych pociągów. Była zła, nabzdyczona jak osa i wcale nie musiała nic mówić, bo z jej oczu można było czytać o targających nią emocjach, jak z otwartej księgi. Tyle, że ona dopiero miała zamiar przemówić, a ty nawet nie miałaś dokąd uciec.
- Mama! We własnej osobie! – wchodzi do środka zamaszystym krokiem,  wprost do kuchni robiąc nieproporcjonalnie dużo hałasu do wysokości szpilki jaką ma na nodze -  Ta która cię urodziła, karmiła, przewijała, nie spała przez wiele nocy, odrabiała z tobą lekcje, mówiła kiedy staniesz się kobietą i tłumaczyła, jak się zabezpieczać. Ta, która do cholery poświęciła dla ciebie wszystko, była przy tobie przez ostatnie lata i pozwoliła ci wrócić do Polski, choć nawet jej o to nie spytałaś!
Stoisz, jak wryta, może nieco oszołomiona, mrugając kilkukrotnie zaskoczona rzęsami i powoli z przerażeniem malującym się na twarzy, obdarzasz swoją rodzicielkę pytającym spojrzeniem.
- Jestem dorosła – kwitujesz, wzbierając powietrze do płuc, nieco się zapowietrzając poprzez jej emocjonalny monolog - Poza tym obiecałaś mi przed badaniem, pamiętasz? – nuta żywej pretensji nasącza twój głos - Obiecałaś, że mi pozwolisz żyć tak jak chcę. Zostawiłam wam wiadomość, wiesz gdzie byłam.
- Tak, bo wybiegałaś z gabinetu jak poparzona, wpadłaś do domu jak tornado, spakowałaś się do małej walizki, śpiesząc się na pierwszy jakikolwiek lot do Europy! – wzniosła w geście wezbranej irytacji ręce ku górze, a następnie oparła je o ranty krzesła na którym się wsparła, przeklinając wspomnienia tamtego feralnego dnia, w którym podjęłaś bez głębszego namysły porywczą decyzję wypływającą prosto z tęskno bijącego serca.
- A na co miałam czekać? – prychasz, a kąciki twoich ust wykrzywiają się w kwaśny grymas.
- Choćby do jasnej cholery na to! – z całą kipiącą złością twoja matka rzuca na stół nieskazitelnie białą kopertę, uprzednio trzymaną kurczliwie pod pachą.
- Co to jest? – przełykasz głośno ślinę i zadajesz dość retoryczne pytanie, bo doskonale zdajesz sobie sprawę z adresu nadawcy.
- Przyszły wyniki, te na które nawet nie poczekałaś, Lena – kobiecy głos łagodnieje, topnieje z przeplatującej się troski i wyzbywa się cierpkiego brzmienia.
- Po co … - dukasz z przyduszającym głosem, dostrzegając, że korespondencja jest już odpieczętowana - Po co mi to tutaj przywozisz? – rzucasz z jawną pretensją, sączącą się boleśnie z twoich warg.
- Otwórz je, na miłość boską, dziecko!
- Ale po co? – dopytujesz słabym głosem, zaciskając powieki i wycierasz spocone ze zdenerwowania dłonie w michałową koszulę - Słyszałam co mówili, że się świecę w PET,  że mam powiększoną wątrobę i śledzionę, widziałam wyniki krwi! Już raz przez to przechodziłam, nie jestem głupia mamo!
- Skończyłaś w Kanadzie prawo, a nie medycynę – ruga cię nieprzejednanym spojrzeniem, po czym bierze głęboki oddech, a ty wsłuchujesz się w jej słowa z osłupieniem - Masz jakieś dziwne limfocyty, ale w rozmazie krwi. W badaniu PET wyszło zapalenie węzłów chłonnych, spowodowane infekcją wirusową i przez to masz powiększoną wątrobę i śledzionę.
- Co ty do mnie mówisz?!
Kompletnie odrzucasz docierające do ciebie impulsy nerwowe.
- Lenka, nie masz żadnych zmian, przerzutów, odnowy – kobieta zawiesza na chwilę swój niespokojny głos - Dziecko, od ponad pięciu lat remisji jest czysto.
- Ale przecież ja … - urywasz, kiedy twój oddech nierównomiernie się spłyca - To niemożliwe – dodajesz słabym półszeptem.
- Od pięciu lat jesteś zdrowa – mówi z cisnącymi się do oczu łzami, podsuwając białą kopertę pod twój nos. Paraliż. Musi minąć przeciągła chwila zanim z powrotem odzyskujesz zdolność jasnego myślenia i czucie w kończynach. Tempo śledzisz rozbieganym wzrokiem scalające się literki na śnieżnobiałych kartkach, które kurczliwo trzymasz drżącymi dłońmi. Kilkukrotnie powtarzasz linijki, w skupieniu, koncentracji, siląc się na jakiekolwiek przetworzenie w twojej głowie napływających myśli. Jeden wieli chaos, spustoszenie, tysiąc myśli na minutę, setki pytań, wątpliwości. Aż w końcu puszcza. Czujesz, że ten pętający cię co noc strach, niepewność budząca cię co ranek, cały wykrzyczany światu żal i te setki tysięcy łez, rozmazujące staranny makijaż, powoli cię opuszczają. Euforia. Radość. Ulga.
- Mamo, nie płacz – wyszeptujesz ledwo słyszalnie, tkwiąc w matczynych ściskających cię kurczliwie ramionach, słabo pociągając nosem.
- To ze szczęścia, to ze szczęścia – powtarza, niczym echo i gładzi cię wierzchem dłoni po włosach, ale nagle czujesz jak zaprzestaje wykonywanego czynu i łapiąc cię za ramiona odsuwa na nieznaczną odległość, byś mogła spojrzeć w jej błagalne, wciąż szklące się lśniące tęczówki – Wróć ze mną do Kanady, wróć do domu, tato nie mógł dzisiaj ze mną przylecieć, ale czeka tam na ciebie.
- Nie mogę – dukasz przeciągle, uprzednio dość nerwowo, niemal panicznie, kiwasz głową z pełnym pasji niemym zaprzeczeniem – Nie.
- Lena, dom jest tam, gdzie jest rodzina, cała rodzina.
- Zawsze mi mówiłaś, że dom jest tam gdzie jest twoje serce – uśmiechasz się na samo wspomnienie – A moje jest tutaj, w Toruniu.
- Twoje serce zawsze podróżowało po Europie – twoja rodzicielka wzdycha ciężko, doskonale zdając sobie sprawę, że poniesie w tym starciu sromotną klęskę, bo już dawno temu przegrała taką batalię - Było wszędzie tam gdzie akurat był jakiś rowerowy wyścig, cały czas przy takim jednym kolarzu – dodaje na wpółwesoło na wpół gorzko, poprawiając z troską kosmyk twoich włosów, założonych przez chwilą przez Michała za ucho.
- I zawsze tam będzie, mamo.
- Michał – przebąkuje zaskoczonym głosem, przenosząc swoje spojrzenie gdzieś ponad twoją głowę – No tak, powinnam się była domyśleć, że masz gościa – podnosi ku górze prawą brew i pociąga za skrawek materiału, który okrywa twoje nagie ciało, a którego właścicielem jest szatyn.
- Dzień dobry pani Asiu, trochę się nie widzieliśmy – kąciki jego warg wyciągają się w delikatnym półuśmiechu.
- Czemu czuję się, jakbym znowu wróciła wcześniej z dyżuru i przyłapała was na gorącym uczynku? – podpiera ręce pod boki i przechyla z rozbawieniem głowę w bok.
- Mamo – mamroczesz żałośnie, cedząc przez zęby i karcisz ją wzrokiem.
- W każdym razie, chyba pierwszy raz cieszę się na twój półnagi widok, wychodzący nad ranem z pokoju mojej córki – podsumowuje ze zduszonym uśmiechem, przytakując kilkukrotnie głową. Śmiejesz się cicho pod nosem, a stojący w progu w samych bokserkach szatyn, uśmiecha się pesząc i drapie po spuszczonej z zawstydzenia głowie.
- Chcę się tylko upewnić, czy ja dobrze wszystko usłyszałem – uśmiecha się mimowolnie i pokręca głową z niedowierzaniem, szukając desperacko swoimi błękitnymi, święcącymmi, bystrymi tęczówkami, niemego potwierdzenia w moich oczach.
- Ja nie wiedziałam – jąkasz się nieporadnie, próbując się usprawiedliwić – Naprawdę myślałam, że znowu jestem chora.
- O czym ty mówisz? – wzdycha i marszczy czoło, pocierając je z niezrozumieniem – Lena, to jest najpiękniejszy dzień w twoim, moim – wykrztusza z niedowierzaniem i wciąż łamiącym się od emocji głosem – naszym życiu.
Biegniesz bez zastanowienia prosto w jego rozwarte ramiona, przylegając swoim drobnym ciałem do niego, jakbyś chciała przeniknąć przez każdą komórkę jego ciała. Ściska cię mocniej, kurczliwie za ramiona i z radosnym okrzykiem na ustach obkręca cię dookoła, sprawiając, że w pomieszczeniu rozbrzmiewa twój prawdziwy, szczery i radosny, perlisty śmiech.
- Ale przecież chciałeś być przy mnie, bo to miały być moje ostatnie dni – wciąż nieprzekonana, kładziesz nieroztropnie dłonie na jego nagim torsie i niepewnie spuszczasz wzrok, tworząc namacalną chwilę ciszy. W twojej głowie tworzy się jakieś absurdalne i zupełnie pozbawione logiki przekonanie, a może obawa, że wszystkie jego słowa i pozawerbalne gesty mogłyby okazać się jedynie przypływem chwilowej litości, poczucia winy, zadośćuczynienia. Ściąga swoje krzaczaste brwi i z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy, próbuje odgadnąć w jaki rodzaj paranoi popadłaś.
- Chce być z tobą do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej, głupia – parska radośnie, z pełnym pasji i nasączonym od tętniącej w nim miłości w głosie.
- Przyjechałam, bo myślałam, że jestem chora, a ty zostawiłeś dla mnie wszystko, to co …
- Gdybyś tak nie myślała – wchodzi ci bez pardonu wpół słowo i chwyta twój podbródek, zmuszając cię do spojrzenia w bezdenną głębie jego cholernych niebieskich tęczówek, w których za każdym razem zatapiasz się bez opamiętania, na granicy świadomości - To nigdy byś tutaj nie wróciła, do Polski, do Torunia, do mnie i to byłoby najgorsze co mogło by nas spotkać – bierze twoją twarz w swoje ciepłe dłonie, muskając rozkosznie obuszkami kciuków po twojej gładkiej skórze na zaróżowiałych policzkach, a jego słodki oddech owiewa twoją twarz, osuszając mokre miejsca w kącikach oczu.
- Dam wam trochę czasu – nieśmiałe, speszone odchrząknięcie twojej mamy odrywa twój wzrok od szatyna – W końcu ja też jestem wam to winna, ale nie zapomni odezwać się do mnie wieczorem – posyła ciepły uśmiech i poklepuje was po plecach - A i pamiętaj, że masz na recepcie przepisany antybiotyk – dodaje jeszcze swoim autorytarnym, rodzicielskim tonem.
Żegna się i opuszcza mieszkanie, zatrzaskując za sobą starannie drzwi, kiedy ty nieprzerwanie trwasz w jego objęciach.
- Nie mogę w to uwierzyć ani przyzwyczaić do tej myśli, że teraz wszystko się zmieni – kręcisz głową z niedowierzaniem, zatapiając się w jego niczym nie przesłonięty tors.
 - Dla mnie nic się nie zmienia – wzrusza beztrosko ramionami z nikłym uśmiechem na ustach - Ślub może być jutro, a dziecko za dziewięć miesięcy – mruczy, niskim pociągającym głosem nad twoim uchem, a błądzącymi na twoich plecach, pod fakturą materiału, dłońmi doprowadza do przyjemnego ciepła oplatającego się pomiędzy twoimi nogami.
- Michał, mówię poważnie! – karcisz go, uderzając ściśniętą piąstką w jego ramię.
- Ja też! – zgrywa się, jednak pod naporem twojego powątpiewającego spojrzenia, reflektuje się - No dobra żartuję, ale naprawdę nie miałbym nic przeciwko.
- Mówię o moich wszystkich planach, życiu, pracy i całej przyszłość – zbyt mocno kładziesz naciska na słowo moje, a to uderza w niego bolesnym obuchem jawnego żalu.
- Rozumiem, że potrzebujesz czasu i przestrzeni, chcesz to sobie wszystko poukładać – miażdży usta i potakuje głową, kiedy wzdychasz ciężko, bo dochodzi do ciebie, jak fatalnie i egoistycznie zabrzmiało to w twoich ustach - Rozumiem, naprawdę, ale ja zaczynam jutro z powrotem treningi, za chwilę mam zgrupowanie i jadę na Vueltę. Ja nie mam czasu, Lena. Nie chcę już zmarnować ani jednej minuty w przekonaniu, że nie będziesz ze mną na obozach, że nie będziesz przyjeżdżać na ważne wyścigi, że nie będziesz na mnie czekać w naszym domu. W domu, w którym w trakcie sezonu będę tylko miesiąc – jego tęczówki porażają cię obezwładniającym strachem, lękiem przed wizją rozstępującego mi się przed oczami gruntu.
- Prawie zapomniałam, jakie to trudne znowu być dziewczyną kolarza – przymykasz powieki, pozwalając by delikatny uśmiech zagościł na twojej twarzy.
- Nie chcę cię do niczego zmuszać ani wywierać presji, chcę tylko wiedzieć zanim wsiądę znowu na rower, że nigdzie mi już nigdy nie uciekniesz, Lena – wyszeptuje błagalnym głosem prosto w twoje bezwstydnie rwące się do niego serce.
- Nigdy cię już nie zostawię, Michał. Nigdy – z pełnym pasji i zaprzeczenia szeptem, wspinasz się na palce i kładziesz dłoń na jego karku, subtelnie wplątując palce w jego włosy – Kocham cię, Michał, tak bardzo cię kocham.



To tnie nas aż do głębi
I sprawia, że zapominamy o zdrowym rozsądku.
Nic nie mów, gdy próbuję odejść,
Bo oboje doskonale wiemy, co wybierzemy



Kochasz go w każdej następnej prozaicznej chwili waszego życia, wspólnego życia, które od zawsze miało tak wyglądać, jeszcze kiedy jako tak naiwnie i bez pamięci zakochani nastolatkowie sobie wyobrażaliście. Kochasz go, kiedy niestrudzony trenuje w pocie czoła w okolicznych miejscowościach wokoło Torunia, kochasz ten jego zawzięty wyraz twarzy, kiedy cierpliwie buduje swoją formę na wysokogórskim zgrupowaniu. Zniekształca twoje serce w miękką papkę przez ten swój zawadiacki błysk w oku, kiedy przez internetowy komunikator zmęczonym głosem wyszeptuje na ostatku sił, jak bardzo za tobą tęskni. Kochasz go za każdym razem, gdy wykazuje się błyskotliwą inteligencją na trasie, a zagraniczni komentatorzy pieją z zachwytu nad jego zachwycającą techniką. Sama uwielbiasz patrzeć na jego płynne przejścia przez rozpędzony peleton, na wrodzony kunszt nieskazitelnego zmieniania pozycji na rowerze i choć za każdym razem kiedy rozpędzony odważnie zjeżdża po niebezpiecznych zjazdach, a odciski drenują twoje niespokojne serce, to pękasz z dumy słysząc, że jest w ścisłej światowej czołówce najlepszych zjazdowców. Kochasz go za dystans i specyficzny rodzaj poczucia humoru, którym niespodziewanie tryska przed startem w hiszpańskiej Vuelcie, w której zalicza swój debiut. Choć to jeden z trzech wielkich Tourów, a on sam specializuje się w długich, jednodniowych wyścigach klasycznych, nigdy nie odbierałaś mu marzeń o wygraniu w trzytygodniowym starcie. Nigdy nie będziesz niewdzięcznym Patrickiem Lefevere, poprzednim pracodawcą twojego Michała, nigdy nie powiesz publicznie, że on nigdy nie wygra Tour de France. Choć może to być prawdą, choć może i nigdy tego nie uczyni, to wiesz, że nie chce się zamykać w żadnej specjalizacji, nie chce, by nakładano mu łatkę. Wierzysz, że wróci silniejszy, że wróci jego fenomenalna jazda na czas, że będzie jedynym zawodnikiem w peletonie, który będzie mógł pokonać w sprincie Sagana, że znowu urwie największych i najbardziej utytułowanych na krótkich, dynamicznych podjazdach, a przede wszystkim jesteś pewna jak niczego innego, że poprawi jazdę w górach. Bo choć nie jest typowym góralem, nie posiada jego sylwetki, to będzie w stanie dotrzymywać im koła w Alapach i Pirenejach. Wierzysz, że można być dobrym we wszystkim, wierzysz, że twój Michał, będzie jak Merckx, albo Valverde, że będzie w stanie wyrywać wielkie monumenty i Grand Toury, że będzie szlifował wszystkie elementy kolarskiego rzemiosła, że nie będzie, tak jak większość w zawodowym peletonie, uciekać się tylko do jednej specjalizacji. Wiesz, że on po prostu chce się ścigać, chce być co raz lepszy, chociaż i tak już przeszedł do historii. Został przecież pierwszym polskim mistrzem świata zawodowców i nikt mu tego nie odbierze, nikt nie będzie tego kwestionował. Do końca swojej kariery będzie ścigał się po szutrach, szosach i brukach z mistrzowskimi, tęczowymi rękawkami na koszulce.
- Kwiatkowski i Krajewska, nie macie pojęcia, jak dobrze znowu widzieć was razem – Poljański podjeżdża do barierek przy których, dzielnie wyczekiwałaś na Michała, ocierając z czoła krople słonecznego, skwarnego potu - Lena, tak się cieszę, a nie mówiłem? – z niepojętą ulgą i szczerą radością przytula cię do siebie, rozczochrując twoje starannie ułożone włosy.
- Mówiłeś, dziękuję Paweł, za wszystko – patrzysz w jego roziskrzone tęczówki z nieopisaną wdzięcznością.
- Tylko tym razem nie całuj już mojej dziewczyny, Poljan – subtelny, zduszony kpiarski uśmiech na michałowych wargach, był dla ciebie niczym głęboki wdech po długim maratonie, cichy szept po gromkiej awanturze, potrzebowałaś widzieć go tak wesołego każdego dnia.
- Chyba, że znowu sama się na mnie rzuci – blondyn wyszczerza swoje śnieżnobiałe zęby w szerokim, głupkowatym uśmiechu i puszcza perskie oko.
- Ej, ej, uważaj sobie – szatyn delikatnie dzierży go po jasnych pasmach włosów, po czym obydwoje przybijają sobie piątki, przez dłużą chwilą tkwiąc w przyjaznym uścisku rąk. Wraz z orzeźwiającym powiewem niosącego przyjemną woń wiatru, buszującego wam we włosach, wraz z prażącymi rozgrzaną skórę hiszpańskimi promieniami słonecznymi śmiejecie się dźwięcznie. Znowu jesteście wszyscy razem, a ty czujesz, że od zawsze to miało być twoje miejsce, że znowu jest tak jak powinno być, że tak ktoś właśnie to zaplanował.
Kochasz Michała.
Kochasz go, kiedy już w pierwszych dniach zakłada czerwoną koszulkę lidera, choć na półwysp Iberyjski ze względu na słabszą formę pojechał jedynie jako wartościowy pomocnik. Kochasz go, kiedy nieugięty, z przełamującym wymalowany ból na twarzy uśmiechem, pali nogi przed szczytem gór, nieustępliwie próbując dotrzymać koła najlepszym góralom. Kochasz go, kiedy z zawiedzionymi nadziejami, kompletnie wycieńczony i pokonany bez słowa przejeżdża w ostatniej grupie przez linię mety. Kochasz go, kiedy po prostu, po ludzku nie daje rady, kiedy ze łzami cisnącymi się do oczu przeklina niemiłosierny ból w dolnej części pleców. Kochasz go kiedy załamany schodzi z roweru i ukrywa twarz w dłoniach. Kochasz go, kiedy wycofuje się z wyścigu. Kochasz go, kiedy odwołuje start w mistrzostw świata. Kochasz go w chwili, w której pokazuje słabość. Kochasz go, kiedy załamany stanem swojego zdrowia jest świadomy wielkiej niewiadomej w jego dalszej karierze i przyszłości w brytyjskiej ekipie. Kochasz go nawet wtedy, kiedy niecierpliwie odpowiada nieustannie krytykującym go kibicom przelotnego sukcesu. Chcesz przy nim trwać w tej każdej sekundzie przesiąkniętej bólem, żalem i  niepowodzeniem. Potrzebujesz podtrzymywać go w chwilach zwątpienia, bo jego nieszczęście, to twoje nieszczęście. Wyzbywasz się obiekcji, uprzedzeń i lęku, które skutecznie do tej pory powstrzymywały cię przed spakowaniem swoich rzeczy. Wiedziałaś, że będzie ci cholernie trudno żyć w domu, w którym wciąż tętnią odarte z wspomnień jego chwile z Alicją, ale przecież cholernie go kochasz. Kochasz tak, że nie możesz oddychać. Kochasz jego ignorancję, kiedy lekceważąc zalecania lekarzy, nie oszczędza swojego kręgosłupa i przenosi cię przez próg swojego domu. Kochasz go za porywczość, w której popycha cię na kuchenne meble, przyciska cię do rantów kuchennego blatu i doprowadza cię do granic rozkoszy. Kochasz i nie zamierzasz przestać. Jesteś przy nim. Dla ciebie jest najlepszy, zawsze taki będzie, bez względu na słabszy sezon, czy nietrafioną formę. Wspierasz milczeniem, trzymasz za dłoń w chwilach zwątpienia, przeganiasz pochmurne myśli, pokazujesz jak patrzeć w przyszłość, gdy ciężko trenuje, za bardzo chce, a przecież nie musi się siłować i nic nikomu nie musi na siłę udowadniać. Nie stracił talentu, nie stracił umiejętności. Kolarstwo uczy cierpliwości i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, że oprócz mocnych nóg, potrzeba mocnej głowy. Wyciszasz dziennikarzy, pomagasz w jego Akademii, pilnujesz terminów sesji na nowy sezon, organizujesz umówione spotkania z młodzieżą, dla której przecież wciąż jest idolem, starasz się, stwarzasz mu azyl, chwilę wytchnienia, pozwalasz mu na chwilę słabości, lęku niepewności i pomagasz się podnieść, wrócić silniejszym, zmotywowanym, cieszącym się znowu jazdą na rowerze, mającym satysfakcję ze ścigania. I ty przez to byłaś przy nim najlepszą wersją siebie. Po prostu sobą. Wspierałaś go do utraty tchu, wierzyłaś w niego bezgranicznie, a on widział w tobie te wszystkie, małe piękne rzeczy o których istnieniu nawet nie masz pojęcia i uwielbiał w tobie te rzeczy, których sama w sobie nie lubisz. Każda jego część ciała rwała się do ciebie, mógłby dokonać dla ciebie rzeczy, do jakich nigdy dla nikogo by się nie posunął. Pragnął cię kochać w każdym miejscu i o każdym czasie. Byłaś cała jego.  Dla niego wszystko zaczynało się na tobie i na tobie kończyło. Poczuł to tylko raz i tylko do ciebie.



Jeśli nasza miłość jest tragedią, dlaczego ty jesteś moim lekarstwem
Jeśli nasza miłość jest szaleństwem, dlaczego ty jesteś moją jasnością



Święta to wyjątkowy czas. W zawziętym slalomie po galeriach handlowych za najlepszymi prezentami, gonitwie po największego karpia w pobliskim rybnym, sprzątaniem w każdym zakamarku, które przez rok nie widziało światła, czy prześciganiu się w zrobieniu konkursowego zdjęcia na najładniej przystrojone świąteczne drzewko,  często zapominamy o jego prawdziwym przeznaczeniu, zmuszającym do chwili wytchnienia, zatrzymania się i docenienia tej maleńkiej chwili wspólnej radości przebywania z najbliższymi. To szczególny czas, by zapomnieć o dawnych sporach, niezażeganych waśniach i chociaż raz w roku spróbować wybaczyć sobie wszystkie swoje grzechy, pomyłki, nieprzemyślane słowa rzucane bezmyślnie niczym kamienie i czyny, które rozkruszyły serce.  W ten świąteczny dzień i Wigilię Bożego Narodzenia, siedząc przy suto zastawionym stole w Działyniu, w rodzinnym domu Michała z całą jego rodziną, wybaczałaś i prosiłaś o wybaczenie.
W powietrzu unosi się świąteczna magia, zapach karpia, grzybowego sosu, barszczu, obieranych przez najmłodszą siostrę Michała, Maję mandarynek, słodkich wypieków Eweliny i ciężar rzucanych ci, niemych, wdzięcznych spojrzeń Pani Agnieszki.
Na zewnątrz wszystko jest ozdobione białą puchową połacią i płatkami śniegu spadającymi w melodyjny takt sentymentalnych kolęd, których dźwięk dochodzi przez zamknięte okna ze wszystkich posesji, ozdobionych migającymi, kolorowymi lampkami.
- Wyglądasz na szczęśliwego synu – niespodziewanie ręka jego ojca, ląduje na jego ramieniu i poklepuje go po materiale, czarnej puchowej kurtki. Wypuszcza powietrze z ust, a delikatny obłoczek przesłania mu przez chwilę troskliwy wyraz twarzy jego rodziciela.
- Bo naprawdę jestem – odwraca głowę, by upewnić się, że wciąż stoją we dwóch na werandzie rodzinnego domu, czekając na zbierających się mozolnie na pasterkę pozostałych członków rodziny.
- Seks to nie wszystko, wiesz? – szturcha cię zaczepnie w ramię i posyła buńczuczny uśmiech.
- Tato – szatyn kiwa rozbawiony głową – Lena gotuje prawie tak dobrze jak mama, a w łóżku, nawet nie chcesz wiedzieć, bo będziesz zazdrosny.
- Jesteś pewien, że to na pewno ta? – dopytuje ze świdrującym wzrokiem, utkwionym w jego zaskoczonym tym pytaniem twarzy.
- Kiedy wtedy zniknęła – robi pauzę, zbiera rozbiegane myśli wypływające prosto z zakamarków swojego serca - Kiedy jej nie było, płakałem i było mi źle, nie miałem jej, a chciałem, potrzebowałem. Potrzebowałem jej głosu, jej śmiechu. Od początku wiedziałem, że tylko ją … i tylko z nią mogę wszystko. Teraz znowu oglądam świat jej oczami, mówię jej ustami, oddycham jej zapachem. Po prostu wszystko jest na swoim miejscu, rozumiesz?
- Rozumiem.
- Naprawdę? – pyta z jawnym zaciekawieniem, patrząc na starszego mężczyznę z powątpiewaniem.
- Tak, bo tak się akurat składa, że miałem podobnie, gdy spotkałem twoją mamę – wzdycha i schodzi powoli po schodkach, w momencie w którym frontowe drzwi otwierają się na oścież i wypływa z nich cała liczna rzesza osób. Skacząca Maja z niespożytą życiową energią, zaspane dziecko Radka, które spoczywa w ramionach jego żony, jego mama, dołączająco do czekającego na nią męża, Ewelina ze swoim chłopakiem i ty. Dzisiaj wszystko jest na swoim miejscu.
I wszystko byłoby na swoim miejscu, gdybyś w przed dzień sylwestrowego szaleństwa nie spotkała w porannej drodze do piekarni po świeże i pulchne pieczywo znajomej sylwetki na Toruńskim rynku. Wszystko byłoby na swoim miejscu, gdyby nie spłoszona twoim widokiem Alicja nie przystanęła przed tobą raptownie, powodując, że prawie wypuściłaś z rąk siatki z zakupami. Wszystko byłoby na swoim miejscu, gdyby nie to, że zimny mróz szczypał twoje nieprzysłonięte czapką uszy, a jej dłoń była położona na zaawansowanym ciążowym brzuchu, na którym opinał się szary, zimowy płaszcz.



Stoimy nieruchomo, tuż przed upadkiem,
Bo oboje wiemy, jak to się skończy.
Nasz zegar tyka aż do momentu, gdy stłucze się szkło
A ja znowu w Tobie utonę




Rozczarowani? Być może, ale ja od początku mówiłam, że to nie będzie o chorobie. Być może nie było bardziej kretyńskiego pomysłu w mojej głowie na powód dla którego Lena mogła by wrócić. Być może nigdy nie powinno się pisać o swoich ulubieńcach, bo to nie wychodzi, nie jesteśmy obiektywni, nie chcemy ich unieszczęśliwiać, ale z drugiej strony … czy nie jesteśmy jeszcze za młodzi, żeby nie wierzyć, że wszystko będzie dobrze? Zawsze mam tendencje do smutnych, złych zakończeń, unieszczęśliwiając wszystkich i wszystko dookoła. Bo tak będzie na sublimacyjnie, na Oliwi, Stochu i Winiarskim i o mój boże na wszystkich jednopartach, na których też pojawi się Michał. Po prostu kocham jak coś się źle kończy, bo uważam, że tylko wtedy to jest coś warte, że czegoś można się nauczyć. I choć pierwotny pomysł na zakończenie był od samego początku w mojej głowie jasny i klarowny, to tak naprawdę nie mam pojęcia, jak to się skończy. Bo jak widzę jak Michał wygrywa San Sebastian, to przepełnia mnie szczęście niepojęte i wychodzi właśnie takie coś na górze. Nie Michał, nie działasz zbyt dobrze na moją wenę. Całe szczęście, że przez miesiąc się nie ścigasz. Nie no żartowałam, będę tęsknić. No więc, chyba jest więcej kolarstwa w kolarstwie. Prawie o nim tutaj zapomniałam. Ale coś dzisiaj jest. Na szczęście ten sezon był taki kozak, że będzie o czym pisać w następnym rozdziale, być może ostatnim, być może. Na pewno.
To miało być przerysowane. Zawsze. Jak można inaczej o Michale, no jak?
No i weź tu pisz o świętach w taki upale, hue hue.
Dobra, przepraszam.

wtorek, 11 lipca 2017

Bądź przy mnie i nie pozwól mi odejść




Bo z tobą wytrzymam
Całe to piekło, by wziąć Cię za rękę
Dałbym wszystko
Wszystko za nas
Dam wszystko, ale się nie poddam


- Chciałam wszystko stracić, żeby łatwiej było mi umrzeć.
Mówisz odartym z emocji głosem, wypranym z zdławionego gdzieś w połowie zdania żalu, tonem, który obija się głucho od chłodnych ścian klatki schodowej i roznosi się z rozdzierającym serce echem. Jego zbolały wyraz twarzy zadaje ci niemiłosierny ból, przyduszający w płucach wraz z haustem zaczerpniętego stęchłego powietrza.
- Naprawdę moja kariera była ważniejsza od tego co było między nami? – podnosi na ciebie swoje dotąd puste i wyblakłe spojrzenie, a koniuszek rozwartych w kpiarskim uśmiechu ust niespokojnie drży.
- A nie?!
Parska, a ty zaprzeczasz kiwnięciem głowy.
- Żałujesz tego co masz teraz? – zagryzasz nerwowo dolną wargę i obejmujesz drżącymi dłońmi swoje ramiona – Ja bym ci tego nie dała, obydwoje dobrze o tym wiemy.
Twój aksamitny, łagodny głos staje się co raz bardziej cichy, aż w końcu gubi się w utkanej pajęczynie zbyt wymownych spojrzeń i rzucanych sobie oskarżycielsko trzymanych latami żali. Milczy. Spala cisnące się na spierzchnięte usta słowa. Doskonale zdaje sobie sprawę, że to prawda. Jakkolwiek bolesna by nie była. Jeszcze walczy i ostatkiem sił desperacko szuka rozbieganym spojrzeniem jakiegokolwiek znaku w twoich zmęczonych ciemnych źrenicach.
- Kwiato, chodź – dotąd stojący w bezruchu Gołaś, porusza się nieznacznie i niemal bezszelestnie, pociągając swojego przyjaciela delikatnie za bark.
- Zostaw – wyrzuca arogancko z zdegustowaniem i wyrywa się z kurczliwego uścisku – Jak to obliczyliście, co? Z jakiego wzoru skorzystaliście, kiedy wyszło wam, że będę mniej cierpieć jak pomyślę, że mnie zdradziłaś i zniknęłaś, niż jak dowiem się, że wyjeżdżasz na eksperymentalne leczenie?
- Łatwiej było ci mnie znienawidzić, niż stracić, łatwiej jest zrozumieć zdradę, niż śmierć.
- I mam cię stracić jeszcze raz? – kręci głową z niedowierzaniem, a w jego niebieskich tęczówkach znów iskrzy się palący żar, od którego robi ci się ciepło na sercu - Powinienem być wtedy przy tobie, nie powinnaś zostać z tym wszystkim sama, Lena – jego głos łamie się, tak samo jak wszystko wewnątrz ciebie. Kawałek po kawałku. Centymetr po centymetrze. Czujesz pulsujące fale w swojej ścieśniającej się skroni, od nadmiaru kotłujących się emocji, piętrzącego się zmęczenia i stresu. Dostrzegasz jedną, a po chwili drugą czerwoną kropkę na białym materiale sukienki i przykładając wierzch dłoni do zakrwawionego nosa wiesz, że będzie już tylko gorzej.
- Muszę na górę – oświadczasz zdławionym głosem, chcąc jak najszybciej pobiec wprost do swojego byłego mieszkania, wynajmowanego nie tak dawno kuzynce. Michał dopada do ciebie w mgnieniu oka i choć jesteś na tyle silna, by nie potrzebować niczyjej pomocy, obejmuje cię mocno i spokojnie prowadzi po kolejnych schodkach. Z początku sparaliżowany strachem Gołaś dogania was przed mahoniowymi drzwiami i z pobladłym wyrazem twarzy przechwyca od ciebie pęk kluczy, a następnie wkłada odpowiedni metalowy przedmiot w zamek. Naciskasz na zimną klamkę, a ciepłe ramiona szatyna nieustannie prowadzą cię wprost do kuchennego pomieszczenia i usadawiają na drewnianym krześle. Blondyn dopada do zamrażalnika, lecz strofujesz jego kiepski pomysł, niewyraźnym jękiem i kiwająca z dezaprobatą głową. Potrafisz doskonale sama sobą się zająć, skutecznie zahamować krwotok, zażyć odpowiedni lek, a w razie czego w ostatniej chwili zadzwonić po pomoc. Machinalnie wyuczone na pamięć, niczym zaprogramowane zachowanie w trudnej walce, batalii o każdy dzień dłuższego życia. Michał nie panikuje, zachowuje pozornie zimną krew i choć widzisz jak bardzo jest wystraszony, to kuca tuż przy tobie i przez ulotną chwilę przytrzymuję twoją dłoń i trzymaną w niej przez ciebie zakrwawioną chusteczkę.
- Boże, Lena – szepcze, przełykając głośno ślinę i obejmując cię ciepłem swoich niebieskich tęczówek. Tęczówek, które przestają skrywać już jakąkolwiek tajemnice, z których czytasz jak z otwartej księgi. Bezwstydnie przekartkowujesz kolejne strony, a na każdej pogrubioną czcionką wypisana jest nieopisana bólem i okraszona nadzieją tęsknota.
- Może zadzwonić po karetkę, albo jakąś pomoc – dywaguje niepewnie drżącym głosem, stojący przy lodówce Gołaś, jednak ponownie gwałtownie kiwasz przecząco głową. Moment, w którym krwotok nie jest obfity i widocznie ustępuje, ewidentnie cię zaskakuje i tak diametralnie różni się od twojej nie tak odległej codzienności. Tak do złudzenia przypominał jedynie pęknięcie wrażliwego naczynka. A przecież to niemożliwe.
- Nie trzeba, już przestaje – odkładasz nowy, niemal śnieżnobiały, niezabrudzony materiał od twarzy – Już przestało – oznajmiasz spokojnie i mechanicznie, jakby na pamięć z niemałą dokładnością wycierasz zabrudzone miejsca wokoło nosa.
- Zajmę się nią, możesz już iść.
Kwiatkowski rzuca chłodną formułką gdzieś za plecy, w eter, wprost do swojego przyjaciela, który wyraźnie analizuje jego słowa i ewidentnie coś kalkuluje. Waha się i wcale nie jest przekonany o słuszności zamierzonego czynu, jednak w końcu opuszcza twoje mieszkanie, skutecznie zatrzaskując za sobą drzwi. W spalającej się jasnym płomieniem naelektryzowanej ciszy, patrzycie sobie z tęsknotą prosto w oczy, przenikacie przez zakamarki swojej duszy. Czujesz, że był osobą, która już zawsze miała być obecna w twoim życiu i choć zniknął z niego na jakiś czas, to wydaje ci się, jakby nic się nie zmieniło. Jego odpowiedź też się nie zmieniła. Prawda była taka, że bez względu na to, jak bardzo próbował to opanować, tęsknił za tobą. Zawsze. Po krańce nerwów, aż do kości.
Powoli rozplątuje twoje smukłe, delikatne dłonie i chwyta je pomiędzy swoje, duże i ciepłe. Ogarnia cię jakaś nienazwana tęsknota za znajomym, wciąż przechowywanym pod powiekami i pod skórą jego kojącym, bliskim i znajomym dotykiem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cierpiałam, kiedy miałam cię tak po prostu zostawić. Ile mnie to wszystko wtedy kosztowało, kłamać ci prosto w twarz – zawieszasz swój głos z nadmiaru łamiących jego ton emocji, a boleść wykrzywia jego twarz, którą gwałtownie odwraca i chowa gdzieś spod spuszczoną głowę.
- Powinnaś myśleć wtedy tylko i wyłącznie o sobie i choć raz być tą pieprzoną egoistką – podnosi na ciebie swoje okalające czułością tęczówki, w czeluściach których zatapiasz się bezwstydnie z nieprzyzwoitą przyjemnością. Choć nie masz już przecież żadnego prawa, choć wiesz, że nie powinnaś, że to nieroztropne i zakazane, bo on już nie jest twój i nigdy nie będzie.
- Naprawdę cię kochałam – kąciki twoich ust drżą w nieśmiałym półuśmiechu – Ty też byś to dla mnie zrobił – subtelnie muskasz kciukiem wierz jego dłoni, której palce nieśmiało splatają się z twoimi. Walczy, tak uparcie i z zacięciem wymalowanym na twarzy. Sam ze sobą. Z tym co czuje i co powinien czuć, z tym co robi, a co powinien.
- Nie zostawię cię tak – gwałtownie zaprzecza skinieniem głowy – Mam kontakty do najlepszych lekarzy, coś wymyślimy – kontynuuje rzewnie i ekscentrycznie, lecz ty jedynie subtelnie dotykasz palcami jego niespokojnie drążących ust i przymykasz spokojnie powieki.
- Nie, Michał – przełykasz głośno ślinę i podnosisz się gwałtownie z krzesła, odchodząc na kilka kroków, na bezpieczną odległość, dzięki której nie zmienisz zdania – Ja już podjęłam decyzję. Chcę jeszcze przez chwilę normalnie pożyć.
- Nie rób mi tego Lena – jego emocjonalny, błagalny ton głos dopada do ciebie wraz z jego napierającą na ciebie jego sylwetką, która przycisnęła twoją niemal do zimnej ściany – Proszę cię – bierze twoją twarz wprost w swoje dłonie, a ty jedynie zaciskasz mocno usta, aby się nie rozpaść, roztopić, rozbić i przecieknąć przez jego żarliwe palce.
- Chciałam tylko, żebyś wiedział, jak było naprawdę i może choć troszkę przestał mnie nienawidzić, za coś czego nigdy nie zrobiłam, albo zrobiłam dla ciebie – dukasz niepewnie, porażona jego niestosowną bliskością i kumulacją tylu gwałtownych i porywczych emocji – Teraz powinnam stąd wyjechać, tak jak planowałam. Powiedzieć ci i – urywasz, widząc narastający smutek w jego oczach – i wrócić do rodziców.
- Nie zatrzymam Cię? – wyszeptuje końcem warg, opierając swoje czoło o twoje na tyle blisko, byś mogła poczuć jego słodki oddech, owiewający twoją twarz – Naprawdę nic cię nie przekona?
Wstrzymujesz w płucach jego zapach i boisz się już nigdy nie odetchniesz tak głęboko. Twoim prawdziwym powietrzem.
- Obydwoje wiemy, że nie możesz.
- Bo? – marszczy nerwowo czoło - Podaj mi choćby jeden racjonalny powód – przeszywa cię swoim spojrzeniem, pragmatycznymi rozbieganymi źrenicami.
- Bo się żenisz, to jest powód – wypowiadasz dobitnie bez chwili namysłu, z wrzutem, a twój głos podświadomie nasącza prawdziwy smutek - Bierzesz niedługo ślub, z twoją narzeczoną, z Alą.
Gwałtownie spina mięśnie twarzy i ściąga brwi, po czym ekscentrycznie kiwa głową, jakby coś mu się nie zgadzało.
- Nigdy nie przestałem Cię kochać, jeśli o to Ci chodzi – wyszeptuje najsłodszym, melodyjnym szeptem nasączonym pasją tak bezwstydnie wprost w twoje nieposłuszne, co raz szybciej bijące serce. Spuszczasz na chwilę głowę, bo to wszystko co chciałaś kiedykolwiek od niego usłyszeć. Ale to nie był już wasz czas ani wasze miejsce. Zasługiwał na lepsze życie, od tych kilku miesięcy twojego, które mogłaś mu zaproponować.
- Nie kochasz mnie – w odpowiedzi na twoje słowa, rozwiera usta, lecz mu przerywasz starając się by twój łamiący się głos brzmiał jak najbardziej naturalnie i przekonywująco - Nawet mnie już nie znasz. To tylko wspomnienie o mnie – umierasz, rozpadasz się na kawałki, widząc w jego żebrzących tęczówkach błaganie – Alicja naprawdę cię kocha, zawsze kochała i dała ci szczęście, bo jesteś z nią szczęśliwy, Michał. Dała ci to czego ja nigdy nie mogłam i da ci jeszcze o wiele więcej.
- Masz rację, nie powinienem jej krzywdzić, nigdy przecież tego nie chciałem – przez moment zawiesza swoje spojrzenie w jakiś martwym punkcie, analizuje wszystkie twoje słowa i dogłębnie trawi ich sens, a potem w mgnieniu oka odsuwa się od ciebie, bez grama zawahania i cholernie uderza w ciebie ta strata. Tak jakby zyskana przestrzeń bez niego w pobliżu nie była żadną rekompensatą, tylko jeszcze jednym powodem, aby szybciej umrzeć - To nie jest w porządku w stosunku do niej – kiwa przekonywującą głową, jakby utwierdzał w przekonaniu sam siebie i obraca się niechętnie w stronę wyjścia. Łamiesz się.
- Zostań jeszcze chwilę, proszę – wołasz za nim rozpaczliwie, bo jedyne czego dzisiaj tak naprawdę pragniesz, to żeby nie wyszedł stąd przed rankiem. Jego sylwetka zamiera, stoi nieruchomo  i jedynie mocno zasika pięści, aż do zbielałych kłykci.
- Obydwoje wiemy, że nie powinienem – rzuca przez plecy.
- Obiecuję, że się na ciebie nie rzucę, jeśli o to ci chodzi – próbujesz rozluźnić atmosferę, podśmiewając się nieśmiało pod nosem.
- Ale ja nie mogę ci tego obiecać – obraca się w twoją stronę z lekkim, przełamującym, filuternym uśmiechem na ustach, który powoduje twój krótki, perlisty śmiech.
- To nie obiecuj, ale zostań ze mną jeszcze chwilę – podchodzisz bliżej i nieśmiało dotykasz jego ramienia - Zostań i nie przestawaj się uśmiechać, bo nigdy niczego nie kochałam bardziej od widoku tych twoich dołeczków – uśmiechasz się szerzej.
A kiedy wypowiadasz to sentymentalne wspomnienie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, uśmiech znika z jego pociągłej twarzy i zamiera na lekko rozwartych ustach. Jest ci tak cholerni gorąco od jego roziskrzonego, namiętnego spojrzenia, które otaksuje twoje ciało, że ostatkiem sił powstrzymujesz się przed przygryzieniem dolnej, nabrzmiałej wargi.
- Nawet nie masz pojęcia jakie rzeczy robię teraz z tobą w swoich myślach.
Parzy. Dotyk jego dłoni na twoich biodrach parzy, przyprawia o dreszcze i zawroty głowy, uderza niczym dobre, stare, czerwone wino.
- Pewnie te same, które ja robię z tobą, ale nie chcę żebyś tego żałował – odpowiadasz z oczywistością, kładąc ręce na jego klatce piersiowej, przesłoniętej bawełnianym materiałem koszulki, nie wiedząc czy masz go odepchnąć, czy jeszcze bardziej przyciągnąć do siebie - Bo wiem, że nie mógłbyś jej potem spojrzeć w oczy, sobie nie mógłbyś spojrzeć.
- Przecież wiesz, że zawsze wybiorę ciebie – chwyta cię za podbródek, zmuszając byś spojrzała na niego spod załzawionych powiek -  Dzisiaj nie ma Alicji, jesteś tylko ty Lena. Zawsze byłaś tylko ty i zawsze będziesz, słyszysz?
Panikujesz, dławisz się bezsilnością, pękasz na zrośniętych szwach, pozwalasz by słone łzy spływały ci rzewnie po zaczerwienionych policzkach.
- Ale ja .. ja umieram, do cholery!
Pękasz. Wezbrana tama przeciska się przez wewnętrzne szczeliny, powodując rozpad. Wybuchasz niekontrolowanym płaczem już w jego silnych i postawnych ramionach. Ramionach, w których nigdy nie musiałaś dawać kogoś kim nie jesteś, w których zawsze byłaś najlepszą wersją samej siebie, które nigdy nie pozwoliły ci upaść, które nigdy nie przestały cię kochać.
- Przestań! – warczy wprost w twoje włosy, do których przywierają jego usta. Kołysze twoje niespokojne, drżące ciało i układa spokojnie na łóżku, nie wypuszczając cię ze swoich objęć.
- Za chwilę zniknę, przestanę istnieć i jak byś mógł wtedy do niej wrócić? – chlipiesz, bełkoczesz, pociągasz nosem w jego niebieską, kraciastą koszulę i uderzasz na oślep swoimi ściśniętymi piąteczkami w jego tors - To z nią masz przyszłość i długie szczęśliwe lata z gromadką jeżdżących na rowerach dzieci, nie bądź głupi, Michał – kręcisz głową z dezaprobatą, czując jednocześnie, jak jego kurczliwy uścisk jeszcze mocniej przyciska cię do jego zroszonej twoim łzami koszuli.
- Bądź już cicho i przestań wygadywać bzdury! Tak cholernie się mylisz, jeśli myślisz, że pozwolę ci się stąd gdziekolwiek wybrać, gdziekolwiek – jego dłoń gładzi cię uspokajająco po pachnących piżmem i pomarańczą włosach - Zostaniesz tutaj ze mną, słyszysz? Zbyt długo czekałam na taki dzień, jak ten.
Oddychasz spokojniej, czując obok ciepło jego ciała, dotyk jego skóry, bicie jego serca, aż w końcu zasypiasz w jego ramionach, po siedmiu długich latach.


Chciałem
Chciałem byś została
Bo potrzebowałem
Potrzebowałem usłyszeć jak mówisz
Kocham Cię
Od zawsze cię kochałem
I wybaczam Ci że zbyt długo byłaś daleko



Kiedyś ktoś próbował cię nieustannie przekonać, że kiedyś obudzisz się w sobotę rano, obok miłości swojego życia, wstaniesz, zrobisz jajecznice i kawę i po prostu wszystko będzie w porządku. Dzisiaj obudziłaś się obok miłości swojego życia, z wczorajszym rozmazanym od łez makijażem i ubrudzonej krwią białej sukience. Bałaś się go dotknąć, aby przypadkiem nagle nie zniknął i nie okazał się jedynie fatamorganą, iluzją, senną marą. Bezszelestnie wyswobodziłaś się z jego objęć, oddychając szeptem, by przez przypadek go nie zbudzić. Zrobiłaś właśnie jego ulubioną owsiankę na mleku z owocami, ale tak naprawdę nic nie wydaje się być w porządku. Nic nie jest w porządku, dopóki jego sylwetka pojawia się w kuchennym pomieszczeniu, a dłonie przecierają zamaszyście jeszcze senne powieki. Widzisz jego nieśmiały półuśmiech, łapiący cię kurczliwie za przyspieszone bicie sera i już wtedy czujesz, że wszystko będzie dobrze. Musi być.
- Pomyślałam, że pewnie będziesz chciał coś zjeść … - urywasz wpół zdania, gdyż od nadmiaru targających tobą emocji, plącze ci się język – Ehkm, w sensie, nie powinieneś wyjść bez śniadania … To znaczy jeśli nie chcesz …
- Moja ulubiona? – bardziej stwierdza kokieteryjnie, niż zadaje pytanie, a cała absurdalna normalność i spokój jakimi się kieruje doprowadzają cię do jeszcze większych niepewności i pytań piętrzących się niespokojnie w twojej głowie – Pamiętałaś – dodaje wesoło, ponosząc na ciebie swoje niebieskie tęczówki.
- Nie byłam pewna, czy to się nie zmieniło – przyznajesz szczerze z niemałym zakłopotaniem, drapiąc się po głowie, po czym zajmujesz przy stole miejsce obok niego.
- Nic się nie zmieniło – stwierdza dobitnie i zaprzestaje mieszania łyżką w półmisku, czym skupia na sobie twój speszony wzrok. Tym jednym zdaniem rozwiewa twoje wszystkie wątpliwości. Twój wibrujący na stole telefon, którego rozświetlasz rozbłysnął w tej samej chwili dość skrupulatnie przykuł jego uwagę. A właściwie twój brak jakiejkolwiek reakcji na nieprzerwanie wyświetlające się nazwisko Pawła.
- Nie odbierzesz? – pyta podejrzliwie, unosząc do góry prawą brew, kiedy ignorujesz kolejna próbę nawiązania przez blondyna kontaktu.
- Wczoraj wracałam z kolacji u Poljańskich – wzdychasz niechętnie – Powiedzmy, że ordynarie obraziłam jednego z gości, po czym uniosłam się i spektakularnie opuściłam to towarzystwo.
- Kogo? – dopytuje pomiędzy kęsami.
- Klęka – warczysz nieprzyjemnie z naburmuszoną miną, na samo jego wspomnienie – Tego bezczelnego, przygłupiego ignoranta, któremu kulturalnie starałam się wytłumaczyć, żeby zajął się szkoleniem młodzieży, to może będzie miał mniej czasu na paplanie co mu ślina na język przyniesie – wyginasz wargi z rozgoryczeniem, wciąż tak żywo tętniącym w twoim wzburzonym głosie.
- Broniłaś mnie – szatyn zauważa rezolutnie i nieśmiało unosi kąciki ust ku górze - To urocze – dodaje pochylając się nad tobą i gładząc wierzchem dłoni twój zaróżowiały  policzek. Na nowo próbujesz oswajać się z jego dotykiem, lecz za każdym razem czujesz ten sam elektryzujący dreszcz i rozchodzące się błogą falą po ciele ciepło.
- Po prostu to niesprawiedliwe, że ludzie oceniają cię, nie znając prawdy.
- Nawet gdyby ją znali, też by mnie przekreślili.
- Nigdy w ciebie nie przestałam wierzyć, nawet wtedy, kiedy sam w siebie zwątpiłeś – dotykasz swoją dłonią jego, przytrzymującą wciąż twoje lico, tak desperacko łaknąc nieprzerwanie jego bliskości, że nawet nie zauważasz skracającej się sukcesywnie naelektryzowanej przestrzeni. Serce szybciej niż zwykle pompuje krew, dłonie zaczynają się niesfornie pocić, a jego wzrok w końcu dopada twoich spragnionych ust. Nagle wszystko eksploduje. Ciało i umysł odmawiają posłuszeństwa, a zmysły szaleńczo wariują w rytmie unoszącej się klatki piersiowej. Jego wargi są dokładnie takie, jak zapamiętałaś. Ciepłe i miękkie. Nieopisanie cudowne. Znowu wszystko wydaje się takie znajome, ich kształt, zachłanność, smak. W tym pocałunku ma ciebie całą. Czujesz pod swoimi wargami jego subtelny, spełniony uśmiech prozaicznej radości i nagle wszelkie powody, by trzymać się od niego z daleka, rozpływają się, kiedy tylko rozwierasz usta. Tylko jeden powód nie zniknął i z całą swoją miłością właśnie w tym momencie, gdzieś tam na niego wciąż czeka. Alicja.
- Kocham Cię, Lena – odrywa się od ciebie z lepkim, kleistym oddechem i niechęcią – Wrócę, obiecuję, że wrócę, tylko muszę jej to jakoś powiedzieć, zasługuje na to – zostawia przelotny, mokry ślad na twoim czole i zrywa się do wyjścia w mgnieniu oka. Zostawia cię z pustą przestrzenią bez jego obecności, którą się dusisz, i jedynie ostatki unoszącej się w pomieszczeniu woni jego zapachu, utrzymują cię jeszcze przy życiu.


Kocham Cię
Zawsze cię kochałem
I tęsknię za Tobą
Gdy zbyt długo jestem daleko
I marzę o tym, że będziesz ze mną
I nigdy nie odejdziesz
Stracę oddech jeśli
Nie zobaczę Cię już więcej



- Byłeś u niej, prawda? – jej nasączony drżącymi emocjami głos rozchodzi się po pomieszczeniu, niemal równolegle z jego nieudolnie głośnym, zamknięciem za sobą drzwi do ich wspólnego mieszkania. Przez jego twarz przemyka grymas niezadowolenia, a na przymknięte powieki gwałtownie spada ciężkie winowajcze jarzmo. Głośno przełyka ślinę i dodaje sobie otuchy w myślach. Wchodzi niemal bezszelestnie do salonu, dostrzegając jej odwróconą plecami sylwetkę wpatrującą się w zachlapane od rzęsistych kropel deszczu okno - Oczywiście, przecież nie wróciłeś na noc – parska uwłaczająco, delikatnie kręcąc głową - Musiałeś być u niej.
Przygląda się dłuższą chwile jej miedzianym, długim włosom opadającym kaskadą na smukłe plecy i nie czuje nic, oprócz nasilającego się poczucia winy. Przez moment przez jego myśl przechodzi kiepski pomysł wycofania się z zamierzonego czynu. Zduszeniu prawdziwych uczuć, zagłuszeniu głosu serca i postępowaniu według tlącego się głosu rozsądku i odpowiedzialności. W końcu rozkochać w sobie kobietę, aby w mgnieniu oka porzucić ją dla pierwszej miłości śmiało wpisuje się w kanon, którym zawsze świadomie gardził. Był człowiekiem honoru, nie rzucał słów na wiatr, a tym bardziej uczuć, w których był niepoprawnie stabilny. Jeszcze tydzień temu planował cała swoją przyszłość u jej boku, ale pierwsze wątpliwości pojawiły się już kiedy po raz pierwszy zobaczył Lenę, a jego serce, umysł i lędźwie oszalały powodując w jego ciele istne spustoszenie i dewastację.
- Byłem u Gołasia, spotkałem się z nią na klatce schodowej – Kwiatkowski odzywa się niepewnie, przerywając utkaną pajęczyną ciszę - Miała krwotok. Miałem ją tam tak zostawić? – pyta z niedowierzaniem.
- A dlaczego by nie? – głos Alicji jest cierpki i zupełnie do niej nie podobny, czym przeraża szatyna.
- Bo była kiedyś moją dziewczyną do cholery, kochałem ją! – podrywa się zbyt gwałtownie i emocjonalnie niemalże wykrzykuje w jej kierunku oskarżycielsko.
- Chyba wciąż ją kochasz – oznajmia spokojnie, odwracając się na pięcie i nie ukrywając pod zarzuconymi na twarz włosami słonych, spływających łez, rozmazujących makijaż.
Szatyn przełyka prawdziwą gorycz, czując potęgujący ból w klatce piersiowej, a całe poczucie winy uderza w niego niczym obuchem. Widok płaczącej przez niego Ali był jego największą porażką, przegraną i wstydem.
- Potrzebuje mnie – duka niepewnie, nawet nie zdając sobie sprawy jak bardzo pogrąża się swoimi pokrętnymi tłumaczeniami w jej smutnych oczach.
- Ja też ci potrzebuje – wychrupuje desperacko, zaciskając usta w wąską kreskę - Byłam przy tobie przez te wszystkie lata. Poświęciłam dla ciebie wszystko. Nie możesz mnie teraz zostawić.
Jej okrągła buzia kiwa się zbyt ekscentrycznie na boki i lokuje w jego oczach swoje ostatnie resztki płonnej nadziei.
- Nie zostawiam cię – próbuje brzmieć przekonywująco, ale w jego głosie brakuje jakiejkolwiek pasji i rzewnego zaprzeczenia. Tej pewności. Ona już nie widzi w jego oczach siebie. Wie, że przegrała. Michał Kwiatkowski nie potrafi kłamać.
- Jak ty to sobie wyobrażasz?! – parska lekko wzburzona, patrząc na niego z politowaniem - Będziesz z nią spędzał czas, sypiał, a jak umrze, to wrócisz? To chore!
- Przestań! – warczy końcem warg.
- Ona umrze Michał, ale nie wracaj wtedy do mnie.
Dobitne słowa kruchej szatynki odbijały się głośnym echem w jego głowie i doprowadzały do gwałtownego przypływu niemal nieposkromionej złości.
- Nie każ mi wybierać, Ala – cedzi przez zaciśnięte zęby.
- Będziesz musiał.
- Przykro mi – szepta automatycznie, może trochę przerażony tym co się z nimi stało.
- Przykro? – powtarza niczym echo z pustym wzrokiem utkwionym w nim - Tobie jest przykro? Przestań kłamać! – nie wytrzymuje, wymachuje ekscentrycznie rękoma, podnosi głos i nie ma ochoty najwyraźniej już udawać i bawić się w tą całą poprawność - Przecież ty już wybrałeś, zanim tutaj przyszedłeś, tylko odstawiasz ten żałosny teatrzyk i tak prowadzisz rozmowę, żeby mniej mnie bolało, ale to wcale nie boli mniej.
- Po prostu nigdy nie chciałem cię skrzywdzić.
- Wiem – jej głos sukcesywnie się załamuje i łagodnieje - Ale nie musisz zgrywać się na szlachetnego, idealnego do bólu faceta, który odchodzi od swojej narzeczonej, naprawdę mogłeś mówić wprost.
- Naprawdę cię kochałem, naprawdę byłem z tobą szczęśliwy, naprawdę dałaś mi coś za co nigdy już ci się nie odwdzięczę. Nigdy nie zapomnę tego wszystkiego co razem przeszliśmy i nie wyrzucę ot tak z pamięci. I będę za tobą cholernie tęsknić. Nigdy tego nie chciałem, jesteś ostatnią osobą, która na to zasługuje, ale nie mogę i nie potrafię cię okłamywać, nie mogę oszukiwać samego siebie.
- Zawsze ją kochałeś – uśmiecha się kpiarsko sama do siebie - Nigdy nie mógłbyś nikogo tak pokochać. Wiedziałam o tym, ale mimo wszystko wciąż łudziłam się, że w końcu mi się to uda. Lena jest po prostu miłością twojego życia. Wróciła, choć obiecała, że tego nigdy nie zrobi.
- O czym ty mówisz? – mruga kilkukrotnie zupełnie zaskoczony jej słowami - Wiedziałaś o wszystkim?
- Nie – przygryza dolną wargę – Kiedyś na treningu przez przypadek dowiedziałam się, że Lena była chora, ale prosiła mnie wtedy o dyskrecje, powiedziała tylko, że po tym co zrobi już nigdy nie będzie mogła tutaj wrócić – wzrusza bezwiednie ramionami -  Nie wiedziałam o co jej wtedy chodziło i co chce zrobić, nie miałam o niczym pojęcia, do czasu, aż Ewelina mi o tym opowiedziała, zaraz po tym jak zaczęliśmy się spotykać – wyjaśnia naprędce, jednak po chwili kiwa desperacko głową z niedowierzaniem - Boże, Michał mieliśmy wtedy ledwo po dwadzieścia lat, byliśmy jeszcze dużymi dziećmi, czy to naprawdę ma jakiekolwiek znaczenie?
- Byłbym z nią wtedy, kiedy najbardziej mnie potrzebowała – podnosi na nią swoje przepełnione bólem spojrzenie.
- Żałujesz? – parska z niedowierzaniem i nie ma zamiaru już ani przez chwilę trwać w tej uwłaczającej dla niej scenie - Naprawdę żałujesz tego jak wyglądało twoje życie ze mną?
- Nie, ja tylko …
- Daj już spokój – przerywa mu, gwałtownie wchodząc w zdanie - Do jutra spakuje wszystkie swoje rzeczy.
Podchodzi do niego bliżej i choć kosztuje ją to zbyt wiele, by patrzeć mu prosto w twarz bez ani jednej uronionej łzy, zsuwa metalowy przedmiot z serdecznego palca i wyciąga dłoń z zaręczynowym pierścionkiem w jego kierunku.
- Nie musisz go oddawać, naprawdę.
- Muszę. Nie chcę mieć po tobie żadnych pamiątek. Nie kontaktuj się ze mną, proszę.
- Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś kto da ci szczęście na jakie zasługujesz. Przepraszam Ala.
- Nie przeprasza się za miłość, zwłaszcza to nieodwzajemnioną, Michał.
Do końca życia będzie musiał żyć ze świadomością, że ją skrzywdził, zmarnował jej najpiękniejsze lata życia, nie dotrzymał danego słowa. Miała po prostu tylko jedną wadę, nigdy nie mogła być Leną.
Odeszła z bólem w sercu, ale nie mogła mieć do niego pretensji. Kochał Lenę i pozornie nawet przez to łatwiej jej to było wszystko zrozumieć, przełknąć, przetrawić, przecierpieć i się wyleczyć. Czas leczy wszystkie rany, pozwólmy mu tylko czasem zadziałać.


Ten czas, To miejsce
Nadużycie, Pomyłki
Zbyt długo, Zbyt późno
Za kogo się miałem by kazać Ci czekać



Niecierpliwe pukanie do twoich frontowych drewnianych drzwi przeplata się z nieustępliwym i wręcz chaotycznym naciskaniem na dzwonek, wydający irytujący błonę bębenkową dźwięk. Opierasz bezwładnie czoło o pomalowane mahoniowe deski, które skutecznie oddzielają cię od szatyna stojącego po ich drugiej stronie.
- Lena wiem, że tam jesteś, otwórz! – jego podniesiony, niemal błagalny głos przenika przez ścianę i dociera gdzieś w zakamarki twojej głowy, skutecznie rozwiązując supeł niezdecydowania. Po raz kolejny desperacko uderza pięścią w okolice wizjera, a ty jedynie bezradnie wypuszczasz z ust świszczące powietrze. Nieodwracalna decyzja naciśnięcia na metalową klamkę sprawia, że świadomie wpuszczasz go do środka, do swojego serca, do życia ze wszystkim konsekwencjami i całym ciężkim bagażem przeszłości. Kiedy tylko przekracza próg, a wasze palące od nienazwanej tęsknoty oczy spotykają się, czujesz jakby zaciśnięta pięść wyciskała z twojego serca ostatnie krople życia. Doskonale widzisz w jego pociągłej twarzy, że czuje dokładnie taki sam ucisk, jaki ty odczuwasz.
- Kazała mi wybierać, ale ja już przecież dawno wybrałem – oznajmia lekko drżącym, aksamitnym głosem - Jestem tylko twój, a ty zawsze należałaś do mnie – wypuszcza nerwowo ze spierzchniętych ust wstrzymywane z emocji powietrze, a kącikach jego ust widzisz ślad po nikłym uśmiechu. Podchodzi do ciebie bliżej, wolny, cały tylko twój, by bez żadnego zbędnego poczucia winy, aby móc ująć twoją radosną twarz w jego duże, ciepłe, stęsknione dłonie. Czujesz, jak żarliwie jego obuszki palców muskają twoją palącą się od jego dotyku skórę. Jak niecierpliwie żądają jej większych kawałków, całych faktur, dogłębnego zbadania całej połaci.
- To będzie cholernie trudne, Michał – wyszeptujesz wprost w jego ściągnięte z niezrozumieniem krzaczaste brwi - Będzie mi o wiele ciężej, ty będziesz bardziej cierpiał, ale niczego nie pragnę bardziej, niż spędzić z tobą tych ostatnich kilka miesięcy.
- Spędzisz ze mną jeszcze wiele lat, do późnej starości, rozumiesz? – jego pewny, spokojny, słodki oddech owiewa twoją twarz i napełnia powietrze w płucach. Kiwasz potwierdzająco głową i całujesz wierz jego dłoni, którą uprzednio skradasz i przykładasz do łaknących ust. Nie chcesz się kłócić, a może dzisiaj, tak jak nigdy też potrzebujesz grama nadziei.
- Przepraszam, że nie przyszedłem tutaj z bukietem róż, choć chyba powinienem – zmieszany, drapie się sugestywnie po głowie, a przez jego twarz przemyka buńczuczny uśmiech. W najsłodszych zagłębieniach w jego policzkach odnajdujesz siłę, jakiej do tej pory ci brakowało, a w jego trzymających cię mocno ramionach spokoju, jaki od dawna nie zagościł w twoim życiu. Błądzisz rękoma po jego bawełnianej, szarej koszuli i pozwalasz, aby jego dłonie nieco zboczyły z wyznaczonej trasy i sunęły już nie tylko po ostro zarysowanej talii bioder.
- Myślę, że bardziej od kwiatów potrzebujemy teraz paczki prezerwatyw – przygryzasz sugestywnie nabrzmiałą dolną wargę, widząc w jego niebiańskich oczach, w swoim prywatnym kawałku nieba, mieniące się iskry pożądania, pragnące cię jak nigdy dotąd.
- O tym już nie zapomniałem – stwierdza buńczucznie i uśmiecha się łobuzersko, wyciągając z tylnej kieszeni papierowe pudełeczko.
- Idealnie – kwitujesz z szerokim uśmiechem, mocniej zaciskając delikatne dłonie na jego karku i przyciągając go do siebie. Zachłannie dopada do twoich zwilżonych koniuszkiem języka, kuszących ust. Smakuje cię niczym wytrawny specialista od alkoholowych trunków, powoli, lecz żarliwie i z pasją. Przyciska cię mocniej do zimnej ściany odznaczającej się na twoich plecach i unosi twoje ręce do góry, zaciskając swoje na twoich nadgarstkach. Serce bije ci niemiłosiernie, jak oszalałe, oddech się spłyca, a zmysły szaleją, co raz bardziej i mocniej buzując palącym ciepłem pomiędzy ściśniętymi udami.
- Weź mnie od tyłu pod prysznicem, zerżnij na kuchennym stole i kochaj się ze mną w łóżku – wyszeptujesz gdzieś pomiędzy zachłannymi pocałunkami, z jego penetrującym twoją szczękę językiem w buzi.
- Spokojnie, nie dam ci dzisiaj zasnąć – mamrocze z niskim, ochrypiałym głosem i przyciśniętymi, mokrymi ustami do twojego czoła, z którego czule odgarnia przyklejony niesforny kosmyk włosa.
 Zdejmuje z ciebie ubrania, prowadząc wprost do kabiny prysznicowej i tak jak za pierwszym razem drżącymi dłońmi znowu nie może poradzić sobie z maleńkimi guziczkami twojej koszulki. Więc i tym razem niecierpliwie ją rozrywa, a małe elementy garderoby tym razem wpadają pod łazienkowe, białe szafki. Widzisz w jego oczach niemy zachwyt, podziw, łechtającą cię fascynację, kiedy namiętnym spojrzeniem otaksuje twoje niemal prawie nagie ciało. Bezbłędnie odpina haftki od twojego koronkowego stanika, które uwalniają nabrzmiałe piersi i twardniejące od jego igrającego z nimi języka, sutki. Nie zamierzasz bawić się z fakturą jego majtek dłużej niż to konieczne i szybko pozbywasz się jego dolnej części bielizny. Obraca cię gwałtownie do siebie tyłem, podnosi zgranie twoją nogę zaciskając dłoń na udzie i nadgryzając delikatnie ramię, wchodzi w ciebie spokojnie. Po kilku szybszych pchnięciach, przyciśnięta nagim ciałem do ściany kabiny zwilżasz usta ociekającymi kroplami wody, wpadającymi do rozwartych przez ciche jęki ust. Naprawdę się stara, bo dochodzisz jedynie chwile po nim. Lecz nie daje ci odpocząć ani na chwilę. Jeszcze przed rzuceniem cię na kuchenny stół, zagląda ci głęboko w oczy, szukając niemego potwierdzenia, które dostaje przez skinienie głowy. Niczego nie pragniesz w tamtej chwili bardziej od namiętnego, dzikiego, zwierzęcego seksu. Ostrego rżnięcia na granicy przyjemnego bólu, który ci sprawia. Nabrzmiałego, pulsującego w twoim wnętrzu członka. Od mocniejszego pociągnięcia za włosy, nadgryzienia języka, maltretowania twoich piersi, czy czerwonych obtarć od kantu stołu. Daje ci wszystko czego chcesz, każdą zachciankę, prośbę, a w tym wszystkim całego siebie. Ledwo dysząc przyciąga cię do siebie, obejmuje mocno i przenosi na rękach do twojego pokoju. Lądujesz na miękkim materacu i ponownie niczego nie pragniesz bardziej, niż tego aby on wylądował w tobie raz jeszcze.
- Hej, czemu płaczesz? – szeptem osusza łzę spływającą z prawego kącika twojego oka.
- Bo chciałabym, żeby już zawsze tak było – wychrypujesz nieśmiało, a jego usta ogrzewające mokre ślady, pozostałości po słonych łzach, dogłębnie cię o tym zapewniają. Jego dłonie delikatnie gładzą wewnętrzną stronę twoich ud, język subtelnie okala twoją pierś, a nos muska delikatnie zagłębienie w twoim obojczyku. Wplatasz dłonie w jego cudowne, brązowe włosy i przyciskasz go mocniej do siebie. Toniesz w jego mocno obejmujących cię ramionach, tak jak w czeluściach, ciepłych, niebieskich tęczówek. Wtulasz się bezkresu w jego blady tors i zakleszczona pomiędzy jego wysportowanymi nogami i kołysana przez spokojny rytm bioder czujesz się kochana. Dosłownie i w przenośni. Dla ciebie mógł nawet kończyć się świat, bo zasypiałaś z jego imieniem na ustach, ale to dopiero jutro, na radem miało przyjść prawdziwe trzęsienie ziemi.


Więc oddychaj
bo już nigdy Cię nie zostawię
Uwierz w to!
Bądź przy mnie
I nie pozwól mi odejść


To mój ulubiony <3 Może dlatego tak długo wyczekiwany i pisany.
Wracam w wakacje, po ciężkich miesiącach, ale cały czas o nich myślałam.
Nigdy ich nie porzucę i doprowadzę do końca, bo to przecież już niedługo.