Bo z tobą
wytrzymam
Całe to
piekło, by wziąć Cię za rękę
Dałbym
wszystko
Wszystko za
nas
Dam
wszystko, ale się nie poddam
- Chciałam
wszystko stracić, żeby łatwiej było mi umrzeć.
Mówisz
odartym z emocji głosem, wypranym z zdławionego gdzieś w połowie zdania żalu,
tonem, który obija się głucho od chłodnych ścian klatki schodowej i roznosi się
z rozdzierającym serce echem. Jego zbolały wyraz twarzy zadaje ci niemiłosierny
ból, przyduszający w płucach wraz z haustem zaczerpniętego stęchłego powietrza.
- Naprawdę
moja kariera była ważniejsza od tego co było między nami? – podnosi na ciebie
swoje dotąd puste i wyblakłe spojrzenie, a koniuszek rozwartych w kpiarskim
uśmiechu ust niespokojnie drży.
- A nie?!
Parska, a ty
zaprzeczasz kiwnięciem głowy.
- Żałujesz
tego co masz teraz? – zagryzasz nerwowo dolną wargę i obejmujesz drżącymi
dłońmi swoje ramiona – Ja bym ci tego nie dała, obydwoje dobrze o tym wiemy.
Twój
aksamitny, łagodny głos staje się co raz bardziej cichy, aż w końcu gubi się w
utkanej pajęczynie zbyt wymownych spojrzeń i rzucanych sobie oskarżycielsko
trzymanych latami żali. Milczy. Spala cisnące się na spierzchnięte usta słowa.
Doskonale zdaje sobie sprawę, że to prawda. Jakkolwiek bolesna by nie była. Jeszcze
walczy i ostatkiem sił desperacko szuka rozbieganym spojrzeniem jakiegokolwiek
znaku w twoich zmęczonych ciemnych źrenicach.
- Kwiato,
chodź – dotąd stojący w bezruchu Gołaś, porusza się nieznacznie i niemal
bezszelestnie, pociągając swojego przyjaciela delikatnie za bark.
- Zostaw –
wyrzuca arogancko z zdegustowaniem i wyrywa się z kurczliwego uścisku – Jak to
obliczyliście, co? Z jakiego wzoru skorzystaliście, kiedy wyszło wam, że będę
mniej cierpieć jak pomyślę, że mnie zdradziłaś i zniknęłaś, niż jak dowiem się,
że wyjeżdżasz na eksperymentalne leczenie?
- Łatwiej
było ci mnie znienawidzić, niż stracić, łatwiej jest zrozumieć zdradę, niż śmierć.
- I mam cię
stracić jeszcze raz? – kręci głową z niedowierzaniem, a w jego niebieskich
tęczówkach znów iskrzy się palący żar, od którego robi ci się ciepło na sercu -
Powinienem być wtedy przy tobie, nie powinnaś zostać z tym wszystkim sama, Lena
– jego głos łamie się, tak samo jak wszystko wewnątrz ciebie. Kawałek po
kawałku. Centymetr po centymetrze. Czujesz pulsujące fale w swojej
ścieśniającej się skroni, od nadmiaru kotłujących się emocji, piętrzącego się zmęczenia
i stresu. Dostrzegasz jedną, a po chwili drugą czerwoną kropkę na białym
materiale sukienki i przykładając wierzch dłoni do zakrwawionego nosa wiesz, że
będzie już tylko gorzej.
- Muszę na
górę – oświadczasz zdławionym głosem, chcąc jak najszybciej pobiec wprost do
swojego byłego mieszkania, wynajmowanego nie tak dawno kuzynce. Michał dopada
do ciebie w mgnieniu oka i choć jesteś na tyle silna, by nie potrzebować
niczyjej pomocy, obejmuje cię mocno i spokojnie prowadzi po kolejnych schodkach.
Z początku sparaliżowany strachem Gołaś dogania was przed mahoniowymi drzwiami
i z pobladłym wyrazem twarzy przechwyca od ciebie pęk kluczy, a następnie
wkłada odpowiedni metalowy przedmiot w zamek. Naciskasz na zimną klamkę, a
ciepłe ramiona szatyna nieustannie prowadzą cię wprost do kuchennego pomieszczenia
i usadawiają na drewnianym krześle. Blondyn dopada do zamrażalnika, lecz
strofujesz jego kiepski pomysł, niewyraźnym jękiem i kiwająca z dezaprobatą
głową. Potrafisz doskonale sama sobą się zająć, skutecznie zahamować krwotok,
zażyć odpowiedni lek, a w razie czego w ostatniej chwili zadzwonić po pomoc.
Machinalnie wyuczone na pamięć, niczym zaprogramowane zachowanie w trudnej
walce, batalii o każdy dzień dłuższego życia. Michał nie panikuje, zachowuje
pozornie zimną krew i choć widzisz jak bardzo jest wystraszony, to kuca tuż
przy tobie i przez ulotną chwilę przytrzymuję twoją dłoń i trzymaną w niej
przez ciebie zakrwawioną chusteczkę.
- Boże, Lena
– szepcze, przełykając głośno ślinę i obejmując cię ciepłem swoich niebieskich
tęczówek. Tęczówek, które przestają skrywać już jakąkolwiek tajemnice, z
których czytasz jak z otwartej księgi. Bezwstydnie przekartkowujesz kolejne
strony, a na każdej pogrubioną czcionką wypisana jest nieopisana bólem i
okraszona nadzieją tęsknota.
- Może zadzwonić
po karetkę, albo jakąś pomoc – dywaguje niepewnie drżącym głosem, stojący przy
lodówce Gołaś, jednak ponownie gwałtownie kiwasz przecząco głową. Moment, w
którym krwotok nie jest obfity i widocznie ustępuje, ewidentnie cię zaskakuje i
tak diametralnie różni się od twojej nie tak odległej codzienności. Tak do
złudzenia przypominał jedynie pęknięcie wrażliwego naczynka. A przecież to
niemożliwe.
- Nie
trzeba, już przestaje – odkładasz nowy, niemal śnieżnobiały, niezabrudzony
materiał od twarzy – Już przestało – oznajmiasz spokojnie i mechanicznie, jakby
na pamięć z niemałą dokładnością wycierasz zabrudzone miejsca wokoło nosa.
- Zajmę się
nią, możesz już iść.
Kwiatkowski
rzuca chłodną formułką gdzieś za plecy, w eter, wprost do swojego przyjaciela,
który wyraźnie analizuje jego słowa i ewidentnie coś kalkuluje. Waha się i
wcale nie jest przekonany o słuszności zamierzonego czynu, jednak w końcu
opuszcza twoje mieszkanie, skutecznie zatrzaskując za sobą drzwi. W spalającej
się jasnym płomieniem naelektryzowanej ciszy, patrzycie sobie z tęsknotą prosto
w oczy, przenikacie przez zakamarki swojej duszy. Czujesz, że był osobą, która
już zawsze miała być obecna w twoim życiu i choć zniknął z niego na jakiś czas,
to wydaje ci się, jakby nic się nie zmieniło. Jego odpowiedź też się nie
zmieniła. Prawda była taka, że bez względu na to, jak bardzo próbował to
opanować, tęsknił za tobą. Zawsze. Po krańce nerwów, aż do kości.
Powoli
rozplątuje twoje smukłe, delikatne dłonie i chwyta je pomiędzy swoje, duże i
ciepłe. Ogarnia cię jakaś nienazwana tęsknota za znajomym, wciąż przechowywanym
pod powiekami i pod skórą jego kojącym, bliskim i znajomym dotykiem.
- Nawet nie
wiesz jak bardzo cierpiałam, kiedy miałam cię tak po prostu zostawić. Ile mnie
to wszystko wtedy kosztowało, kłamać ci prosto w twarz – zawieszasz swój głos z
nadmiaru łamiących jego ton emocji, a boleść wykrzywia jego twarz, którą
gwałtownie odwraca i chowa gdzieś spod spuszczoną głowę.
- Powinnaś
myśleć wtedy tylko i wyłącznie o sobie i choć raz być tą pieprzoną egoistką –
podnosi na ciebie swoje okalające czułością tęczówki, w czeluściach których
zatapiasz się bezwstydnie z nieprzyzwoitą przyjemnością. Choć nie masz już
przecież żadnego prawa, choć wiesz, że nie powinnaś, że to nieroztropne i
zakazane, bo on już nie jest twój i nigdy nie będzie.
- Naprawdę
cię kochałam – kąciki twoich ust drżą w nieśmiałym półuśmiechu – Ty też byś to
dla mnie zrobił – subtelnie muskasz kciukiem wierz jego dłoni, której palce
nieśmiało splatają się z twoimi. Walczy, tak uparcie i z zacięciem wymalowanym
na twarzy. Sam ze sobą. Z tym co czuje i co powinien czuć, z tym co robi, a co
powinien.
- Nie
zostawię cię tak – gwałtownie zaprzecza skinieniem głowy – Mam kontakty do
najlepszych lekarzy, coś wymyślimy – kontynuuje rzewnie i ekscentrycznie, lecz
ty jedynie subtelnie dotykasz palcami jego niespokojnie drążących ust i
przymykasz spokojnie powieki.
- Nie,
Michał – przełykasz głośno ślinę i podnosisz się gwałtownie z krzesła,
odchodząc na kilka kroków, na bezpieczną odległość, dzięki której nie zmienisz
zdania – Ja już podjęłam decyzję. Chcę jeszcze przez chwilę normalnie pożyć.
- Nie rób mi
tego Lena – jego emocjonalny, błagalny ton głos dopada do ciebie wraz z jego
napierającą na ciebie jego sylwetką, która przycisnęła twoją niemal do zimnej
ściany – Proszę cię – bierze twoją twarz wprost w swoje dłonie, a ty jedynie
zaciskasz mocno usta, aby się nie rozpaść, roztopić, rozbić i przecieknąć przez
jego żarliwe palce.
- Chciałam
tylko, żebyś wiedział, jak było naprawdę i może choć troszkę przestał mnie
nienawidzić, za coś czego nigdy nie zrobiłam, albo zrobiłam dla ciebie – dukasz
niepewnie, porażona jego niestosowną bliskością i kumulacją tylu gwałtownych i
porywczych emocji – Teraz powinnam stąd wyjechać, tak jak planowałam.
Powiedzieć ci i – urywasz, widząc narastający smutek w jego oczach – i wrócić
do rodziców.
- Nie
zatrzymam Cię? – wyszeptuje końcem warg, opierając swoje czoło o twoje na tyle
blisko, byś mogła poczuć jego słodki oddech, owiewający twoją twarz – Naprawdę
nic cię nie przekona?
Wstrzymujesz
w płucach jego zapach i boisz się już nigdy nie odetchniesz tak głęboko. Twoim
prawdziwym powietrzem.
- Obydwoje
wiemy, że nie możesz.
- Bo? –
marszczy nerwowo czoło - Podaj mi choćby jeden racjonalny powód – przeszywa cię
swoim spojrzeniem, pragmatycznymi rozbieganymi źrenicami.
- Bo się
żenisz, to jest powód – wypowiadasz dobitnie bez chwili namysłu, z wrzutem, a
twój głos podświadomie nasącza prawdziwy smutek - Bierzesz niedługo ślub, z twoją
narzeczoną, z Alą.
Gwałtownie
spina mięśnie twarzy i ściąga brwi, po czym ekscentrycznie kiwa głową, jakby
coś mu się nie zgadzało.
- Nigdy nie
przestałem Cię kochać, jeśli o to Ci chodzi – wyszeptuje najsłodszym,
melodyjnym szeptem nasączonym pasją tak bezwstydnie wprost w twoje
nieposłuszne, co raz szybciej bijące serce. Spuszczasz na chwilę głowę, bo to
wszystko co chciałaś kiedykolwiek od niego usłyszeć. Ale to nie był już wasz
czas ani wasze miejsce. Zasługiwał na lepsze życie, od tych kilku miesięcy
twojego, które mogłaś mu zaproponować.
- Nie kochasz
mnie – w odpowiedzi na twoje słowa, rozwiera usta, lecz mu przerywasz starając
się by twój łamiący się głos brzmiał jak najbardziej naturalnie i
przekonywująco - Nawet mnie już nie znasz. To tylko wspomnienie o mnie –
umierasz, rozpadasz się na kawałki, widząc w jego żebrzących tęczówkach
błaganie – Alicja naprawdę cię kocha, zawsze kochała i dała ci szczęście, bo
jesteś z nią szczęśliwy, Michał. Dała ci to czego ja nigdy nie mogłam i da ci
jeszcze o wiele więcej.
- Masz
rację, nie powinienem jej krzywdzić, nigdy przecież tego nie chciałem – przez
moment zawiesza swoje spojrzenie w jakiś martwym punkcie, analizuje wszystkie
twoje słowa i dogłębnie trawi ich sens, a potem w mgnieniu oka odsuwa się od
ciebie, bez grama zawahania i cholernie uderza w ciebie ta strata. Tak jakby
zyskana przestrzeń bez niego w pobliżu nie była żadną rekompensatą, tylko
jeszcze jednym powodem, aby szybciej umrzeć - To nie jest w porządku w stosunku
do niej – kiwa przekonywującą głową, jakby utwierdzał w przekonaniu sam siebie
i obraca się niechętnie w stronę wyjścia. Łamiesz się.
- Zostań
jeszcze chwilę, proszę – wołasz za nim rozpaczliwie, bo jedyne czego dzisiaj
tak naprawdę pragniesz, to żeby nie wyszedł stąd przed rankiem. Jego sylwetka
zamiera, stoi nieruchomo i jedynie mocno
zasika pięści, aż do zbielałych kłykci.
- Obydwoje
wiemy, że nie powinienem – rzuca przez plecy.
- Obiecuję,
że się na ciebie nie rzucę, jeśli o to ci chodzi – próbujesz rozluźnić
atmosferę, podśmiewając się nieśmiało pod nosem.
- Ale ja nie
mogę ci tego obiecać – obraca się w twoją stronę z lekkim, przełamującym,
filuternym uśmiechem na ustach, który powoduje twój krótki, perlisty śmiech.
- To nie
obiecuj, ale zostań ze mną jeszcze chwilę – podchodzisz bliżej i nieśmiało
dotykasz jego ramienia - Zostań i nie przestawaj się uśmiechać, bo nigdy
niczego nie kochałam bardziej od widoku tych twoich dołeczków – uśmiechasz się
szerzej.
A kiedy
wypowiadasz to sentymentalne wspomnienie, jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki, uśmiech znika z jego pociągłej twarzy i zamiera na lekko rozwartych
ustach. Jest ci tak cholerni gorąco od jego roziskrzonego, namiętnego spojrzenia,
które otaksuje twoje ciało, że ostatkiem sił powstrzymujesz się przed
przygryzieniem dolnej, nabrzmiałej wargi.
- Nawet nie
masz pojęcia jakie rzeczy robię teraz z tobą w swoich myślach.
Parzy. Dotyk
jego dłoni na twoich biodrach parzy, przyprawia o dreszcze i zawroty głowy,
uderza niczym dobre, stare, czerwone wino.
- Pewnie te
same, które ja robię z tobą, ale nie chcę żebyś tego żałował – odpowiadasz z
oczywistością, kładąc ręce na jego klatce piersiowej, przesłoniętej bawełnianym
materiałem koszulki, nie wiedząc czy masz go odepchnąć, czy jeszcze bardziej
przyciągnąć do siebie - Bo wiem, że nie mógłbyś jej potem spojrzeć w oczy,
sobie nie mógłbyś spojrzeć.
- Przecież
wiesz, że zawsze wybiorę ciebie – chwyta cię za podbródek, zmuszając byś
spojrzała na niego spod załzawionych powiek -
Dzisiaj nie ma Alicji, jesteś tylko ty Lena. Zawsze byłaś tylko ty i
zawsze będziesz, słyszysz?
Panikujesz,
dławisz się bezsilnością, pękasz na zrośniętych szwach, pozwalasz by słone łzy
spływały ci rzewnie po zaczerwienionych policzkach.
- Ale ja ..
ja umieram, do cholery!
Pękasz.
Wezbrana tama przeciska się przez wewnętrzne szczeliny, powodując rozpad. Wybuchasz
niekontrolowanym płaczem już w jego silnych i postawnych ramionach. Ramionach,
w których nigdy nie musiałaś dawać kogoś kim nie jesteś, w których zawsze byłaś
najlepszą wersją samej siebie, które nigdy nie pozwoliły ci upaść, które nigdy
nie przestały cię kochać.
- Przestań!
– warczy wprost w twoje włosy, do których przywierają jego usta. Kołysze twoje
niespokojne, drżące ciało i układa spokojnie na łóżku, nie wypuszczając cię ze
swoich objęć.
- Za chwilę
zniknę, przestanę istnieć i jak byś mógł wtedy do niej wrócić? – chlipiesz,
bełkoczesz, pociągasz nosem w jego niebieską, kraciastą koszulę i uderzasz na
oślep swoimi ściśniętymi piąteczkami w jego tors - To z nią masz przyszłość i
długie szczęśliwe lata z gromadką jeżdżących na rowerach dzieci, nie bądź
głupi, Michał – kręcisz głową z dezaprobatą, czując jednocześnie, jak jego
kurczliwy uścisk jeszcze mocniej przyciska cię do jego zroszonej twoim łzami
koszuli.
- Bądź już
cicho i przestań wygadywać bzdury! Tak cholernie się mylisz, jeśli myślisz, że pozwolę
ci się stąd gdziekolwiek wybrać, gdziekolwiek – jego dłoń gładzi cię
uspokajająco po pachnących piżmem i pomarańczą włosach - Zostaniesz tutaj ze
mną, słyszysz? Zbyt długo czekałam na taki dzień, jak ten.
Oddychasz
spokojniej, czując obok ciepło jego ciała, dotyk jego skóry, bicie jego serca,
aż w końcu zasypiasz w jego ramionach, po siedmiu długich latach.
Chciałem
Chciałem byś
została
Bo
potrzebowałem
Potrzebowałem
usłyszeć jak mówisz
Kocham Cię
Od zawsze
cię kochałem
I wybaczam
Ci że zbyt długo byłaś daleko
Kiedyś ktoś
próbował cię nieustannie przekonać, że kiedyś obudzisz się w sobotę rano, obok
miłości swojego życia, wstaniesz, zrobisz jajecznice i kawę i po prostu
wszystko będzie w porządku. Dzisiaj obudziłaś się obok miłości swojego życia, z
wczorajszym rozmazanym od łez makijażem i ubrudzonej krwią białej sukience.
Bałaś się go dotknąć, aby przypadkiem nagle nie zniknął i nie okazał się jedynie
fatamorganą, iluzją, senną marą. Bezszelestnie wyswobodziłaś się z jego objęć,
oddychając szeptem, by przez przypadek go nie zbudzić. Zrobiłaś właśnie jego
ulubioną owsiankę na mleku z owocami, ale tak naprawdę nic nie wydaje się być w
porządku. Nic nie jest w porządku, dopóki jego sylwetka pojawia się w kuchennym
pomieszczeniu, a dłonie przecierają zamaszyście jeszcze senne powieki. Widzisz
jego nieśmiały półuśmiech, łapiący cię kurczliwie za przyspieszone bicie sera i
już wtedy czujesz, że wszystko będzie dobrze. Musi być.
-
Pomyślałam, że pewnie będziesz chciał coś zjeść … - urywasz wpół zdania, gdyż
od nadmiaru targających tobą emocji, plącze ci się język – Ehkm, w sensie, nie
powinieneś wyjść bez śniadania … To znaczy jeśli nie chcesz …
- Moja
ulubiona? – bardziej stwierdza kokieteryjnie, niż zadaje pytanie, a cała
absurdalna normalność i spokój jakimi się kieruje doprowadzają cię do jeszcze
większych niepewności i pytań piętrzących się niespokojnie w twojej głowie –
Pamiętałaś – dodaje wesoło, ponosząc na ciebie swoje niebieskie tęczówki.
- Nie byłam
pewna, czy to się nie zmieniło – przyznajesz szczerze z niemałym zakłopotaniem,
drapiąc się po głowie, po czym zajmujesz przy stole miejsce obok niego.
- Nic się
nie zmieniło – stwierdza dobitnie i zaprzestaje mieszania łyżką w półmisku,
czym skupia na sobie twój speszony wzrok. Tym jednym zdaniem rozwiewa twoje
wszystkie wątpliwości. Twój wibrujący na stole telefon, którego rozświetlasz
rozbłysnął w tej samej chwili dość skrupulatnie przykuł jego uwagę. A właściwie
twój brak jakiejkolwiek reakcji na nieprzerwanie wyświetlające się nazwisko
Pawła.
- Nie
odbierzesz? – pyta podejrzliwie, unosząc do góry prawą brew, kiedy ignorujesz
kolejna próbę nawiązania przez blondyna kontaktu.
- Wczoraj
wracałam z kolacji u Poljańskich – wzdychasz niechętnie – Powiedzmy, że
ordynarie obraziłam jednego z gości, po czym uniosłam się i spektakularnie
opuściłam to towarzystwo.
- Kogo? –
dopytuje pomiędzy kęsami.
- Klęka –
warczysz nieprzyjemnie z naburmuszoną miną, na samo jego wspomnienie – Tego
bezczelnego, przygłupiego ignoranta, któremu kulturalnie starałam się
wytłumaczyć, żeby zajął się szkoleniem młodzieży, to może będzie miał mniej
czasu na paplanie co mu ślina na język przyniesie – wyginasz wargi z
rozgoryczeniem, wciąż tak żywo tętniącym w twoim wzburzonym głosie.
- Broniłaś
mnie – szatyn zauważa rezolutnie i nieśmiało unosi kąciki ust ku górze - To
urocze – dodaje pochylając się nad tobą i gładząc wierzchem dłoni twój
zaróżowiały policzek. Na nowo próbujesz
oswajać się z jego dotykiem, lecz za każdym razem czujesz ten sam elektryzujący
dreszcz i rozchodzące się błogą falą po ciele ciepło.
- Po prostu
to niesprawiedliwe, że ludzie oceniają cię, nie znając prawdy.
- Nawet
gdyby ją znali, też by mnie przekreślili.
- Nigdy w
ciebie nie przestałam wierzyć, nawet wtedy, kiedy sam w siebie zwątpiłeś –
dotykasz swoją dłonią jego, przytrzymującą wciąż twoje lico, tak desperacko
łaknąc nieprzerwanie jego bliskości, że nawet nie zauważasz skracającej się
sukcesywnie naelektryzowanej przestrzeni. Serce szybciej niż zwykle pompuje
krew, dłonie zaczynają się niesfornie pocić, a jego wzrok w końcu dopada twoich
spragnionych ust. Nagle wszystko eksploduje. Ciało i umysł odmawiają
posłuszeństwa, a zmysły szaleńczo wariują w rytmie unoszącej się klatki
piersiowej. Jego wargi są dokładnie takie, jak zapamiętałaś. Ciepłe i miękkie.
Nieopisanie cudowne. Znowu wszystko wydaje się takie znajome, ich kształt,
zachłanność, smak. W tym pocałunku ma ciebie całą. Czujesz pod swoimi wargami
jego subtelny, spełniony uśmiech prozaicznej radości i nagle wszelkie powody,
by trzymać się od niego z daleka, rozpływają się, kiedy tylko rozwierasz usta. Tylko
jeden powód nie zniknął i z całą swoją miłością właśnie w tym momencie, gdzieś
tam na niego wciąż czeka. Alicja.
- Kocham
Cię, Lena – odrywa się od ciebie z lepkim, kleistym oddechem i niechęcią –
Wrócę, obiecuję, że wrócę, tylko muszę jej to jakoś powiedzieć, zasługuje na to
– zostawia przelotny, mokry ślad na twoim czole i zrywa się do wyjścia w mgnieniu
oka. Zostawia cię z pustą przestrzenią bez jego obecności, którą się dusisz, i
jedynie ostatki unoszącej się w pomieszczeniu woni jego zapachu, utrzymują cię jeszcze
przy życiu.
Kocham Cię
Zawsze cię
kochałem
I tęsknię za
Tobą
Gdy zbyt
długo jestem daleko
I marzę o
tym, że będziesz ze mną
I nigdy nie
odejdziesz
Stracę
oddech jeśli
Nie zobaczę
Cię już więcej
- Byłeś u
niej, prawda? – jej nasączony drżącymi emocjami głos rozchodzi się po
pomieszczeniu, niemal równolegle z jego nieudolnie głośnym, zamknięciem za sobą
drzwi do ich wspólnego mieszkania. Przez jego twarz przemyka grymas
niezadowolenia, a na przymknięte powieki gwałtownie spada ciężkie winowajcze
jarzmo. Głośno przełyka ślinę i dodaje sobie otuchy w myślach. Wchodzi niemal
bezszelestnie do salonu, dostrzegając jej odwróconą plecami sylwetkę wpatrującą
się w zachlapane od rzęsistych kropel deszczu okno - Oczywiście, przecież nie
wróciłeś na noc – parska uwłaczająco, delikatnie kręcąc głową - Musiałeś być u
niej.
Przygląda
się dłuższą chwile jej miedzianym, długim włosom opadającym kaskadą na smukłe
plecy i nie czuje nic, oprócz nasilającego się poczucia winy. Przez moment
przez jego myśl przechodzi kiepski pomysł wycofania się z zamierzonego czynu.
Zduszeniu prawdziwych uczuć, zagłuszeniu głosu serca i postępowaniu według
tlącego się głosu rozsądku i odpowiedzialności. W końcu rozkochać w sobie
kobietę, aby w mgnieniu oka porzucić ją dla pierwszej miłości śmiało wpisuje się
w kanon, którym zawsze świadomie gardził. Był człowiekiem honoru, nie rzucał
słów na wiatr, a tym bardziej uczuć, w których był niepoprawnie stabilny.
Jeszcze tydzień temu planował cała swoją przyszłość u jej boku, ale pierwsze
wątpliwości pojawiły się już kiedy po raz pierwszy zobaczył Lenę, a jego serce,
umysł i lędźwie oszalały powodując w jego ciele istne spustoszenie i
dewastację.
- Byłem u
Gołasia, spotkałem się z nią na klatce schodowej – Kwiatkowski odzywa się
niepewnie, przerywając utkaną pajęczyną ciszę - Miała krwotok. Miałem ją tam
tak zostawić? – pyta z niedowierzaniem.
- A dlaczego
by nie? – głos Alicji jest cierpki i zupełnie do niej nie podobny, czym
przeraża szatyna.
- Bo była
kiedyś moją dziewczyną do cholery, kochałem ją! – podrywa się zbyt gwałtownie i
emocjonalnie niemalże wykrzykuje w jej kierunku oskarżycielsko.
- Chyba
wciąż ją kochasz – oznajmia spokojnie, odwracając się na pięcie i nie ukrywając
pod zarzuconymi na twarz włosami słonych, spływających łez, rozmazujących
makijaż.
Szatyn
przełyka prawdziwą gorycz, czując potęgujący ból w klatce piersiowej, a całe
poczucie winy uderza w niego niczym obuchem. Widok płaczącej przez niego Ali
był jego największą porażką, przegraną i wstydem.
- Potrzebuje
mnie – duka niepewnie, nawet nie zdając sobie sprawy jak bardzo pogrąża się
swoimi pokrętnymi tłumaczeniami w jej smutnych oczach.
- Ja też ci
potrzebuje – wychrupuje desperacko, zaciskając usta w wąską kreskę - Byłam przy
tobie przez te wszystkie lata. Poświęciłam dla ciebie wszystko. Nie możesz mnie
teraz zostawić.
Jej okrągła
buzia kiwa się zbyt ekscentrycznie na boki i lokuje w jego oczach swoje
ostatnie resztki płonnej nadziei.
- Nie
zostawiam cię – próbuje brzmieć przekonywująco, ale w jego głosie brakuje
jakiejkolwiek pasji i rzewnego zaprzeczenia. Tej pewności. Ona już nie widzi w
jego oczach siebie. Wie, że przegrała. Michał Kwiatkowski nie potrafi kłamać.
- Jak ty to
sobie wyobrażasz?! – parska lekko wzburzona, patrząc na niego z politowaniem -
Będziesz z nią spędzał czas, sypiał, a jak umrze, to wrócisz? To chore!
- Przestań!
– warczy końcem warg.
- Ona umrze
Michał, ale nie wracaj wtedy do mnie.
Dobitne
słowa kruchej szatynki odbijały się głośnym echem w jego głowie i doprowadzały
do gwałtownego przypływu niemal nieposkromionej złości.
- Nie każ mi
wybierać, Ala – cedzi przez zaciśnięte zęby.
- Będziesz
musiał.
- Przykro mi
– szepta automatycznie, może trochę przerażony tym co się z nimi stało.
- Przykro? –
powtarza niczym echo z pustym wzrokiem utkwionym w nim - Tobie jest przykro?
Przestań kłamać! – nie wytrzymuje, wymachuje ekscentrycznie rękoma, podnosi
głos i nie ma ochoty najwyraźniej już udawać i bawić się w tą całą poprawność -
Przecież ty już wybrałeś, zanim tutaj przyszedłeś, tylko odstawiasz ten żałosny
teatrzyk i tak prowadzisz rozmowę, żeby mniej mnie bolało, ale to wcale nie
boli mniej.
- Po prostu
nigdy nie chciałem cię skrzywdzić.
- Wiem – jej
głos sukcesywnie się załamuje i łagodnieje - Ale nie musisz zgrywać się na
szlachetnego, idealnego do bólu faceta, który odchodzi od swojej narzeczonej,
naprawdę mogłeś mówić wprost.
- Naprawdę
cię kochałem, naprawdę byłem z tobą szczęśliwy, naprawdę dałaś mi coś za co
nigdy już ci się nie odwdzięczę. Nigdy nie zapomnę tego wszystkiego co razem
przeszliśmy i nie wyrzucę ot tak z pamięci. I będę za tobą cholernie tęsknić.
Nigdy tego nie chciałem, jesteś ostatnią osobą, która na to zasługuje, ale nie
mogę i nie potrafię cię okłamywać, nie mogę oszukiwać samego siebie.
- Zawsze ją
kochałeś – uśmiecha się kpiarsko sama do siebie - Nigdy nie mógłbyś nikogo tak
pokochać. Wiedziałam o tym, ale mimo wszystko wciąż łudziłam się, że w końcu mi
się to uda. Lena jest po prostu miłością twojego życia. Wróciła, choć obiecała,
że tego nigdy nie zrobi.
- O czym ty
mówisz? – mruga kilkukrotnie zupełnie zaskoczony jej słowami - Wiedziałaś o
wszystkim?
- Nie –
przygryza dolną wargę – Kiedyś na treningu przez przypadek dowiedziałam się, że
Lena była chora, ale prosiła mnie wtedy o dyskrecje, powiedziała tylko, że po
tym co zrobi już nigdy nie będzie mogła tutaj wrócić – wzrusza bezwiednie
ramionami - Nie wiedziałam o co jej
wtedy chodziło i co chce zrobić, nie miałam o niczym pojęcia, do czasu, aż
Ewelina mi o tym opowiedziała, zaraz po tym jak zaczęliśmy się spotykać –
wyjaśnia naprędce, jednak po chwili kiwa desperacko głową z niedowierzaniem -
Boże, Michał mieliśmy wtedy ledwo po dwadzieścia lat, byliśmy jeszcze dużymi
dziećmi, czy to naprawdę ma jakiekolwiek znaczenie?
- Byłbym z
nią wtedy, kiedy najbardziej mnie potrzebowała – podnosi na nią swoje
przepełnione bólem spojrzenie.
- Żałujesz?
– parska z niedowierzaniem i nie ma zamiaru już ani przez chwilę trwać w tej
uwłaczającej dla niej scenie - Naprawdę żałujesz tego jak wyglądało twoje życie
ze mną?
- Nie, ja
tylko …
- Daj już
spokój – przerywa mu, gwałtownie wchodząc w zdanie - Do jutra spakuje wszystkie
swoje rzeczy.
Podchodzi do
niego bliżej i choć kosztuje ją to zbyt wiele, by patrzeć mu prosto w twarz bez
ani jednej uronionej łzy, zsuwa metalowy przedmiot z serdecznego palca i
wyciąga dłoń z zaręczynowym pierścionkiem w jego kierunku.
- Nie musisz
go oddawać, naprawdę.
- Muszę. Nie
chcę mieć po tobie żadnych pamiątek. Nie kontaktuj się ze mną, proszę.
- Mam
nadzieję, że znajdziesz kogoś kto da ci szczęście na jakie zasługujesz.
Przepraszam Ala.
- Nie
przeprasza się za miłość, zwłaszcza to nieodwzajemnioną, Michał.
Do końca
życia będzie musiał żyć ze świadomością, że ją skrzywdził, zmarnował jej
najpiękniejsze lata życia, nie dotrzymał danego słowa. Miała po prostu tylko
jedną wadę, nigdy nie mogła być Leną.
Odeszła z
bólem w sercu, ale nie mogła mieć do niego pretensji. Kochał Lenę i pozornie
nawet przez to łatwiej jej to było wszystko zrozumieć, przełknąć, przetrawić,
przecierpieć i się wyleczyć. Czas leczy wszystkie rany, pozwólmy mu tylko czasem
zadziałać.
Ten czas, To
miejsce
Nadużycie,
Pomyłki
Zbyt długo,
Zbyt późno
Za kogo się
miałem by kazać Ci czekać
Niecierpliwe
pukanie do twoich frontowych drewnianych drzwi przeplata się z nieustępliwym i
wręcz chaotycznym naciskaniem na dzwonek, wydający irytujący błonę bębenkową
dźwięk. Opierasz bezwładnie czoło o pomalowane mahoniowe deski, które
skutecznie oddzielają cię od szatyna stojącego po ich drugiej stronie.
- Lena wiem,
że tam jesteś, otwórz! – jego podniesiony, niemal błagalny głos przenika przez
ścianę i dociera gdzieś w zakamarki twojej głowy, skutecznie rozwiązując supeł
niezdecydowania. Po raz kolejny desperacko uderza pięścią w okolice wizjera, a
ty jedynie bezradnie wypuszczasz z ust świszczące powietrze. Nieodwracalna
decyzja naciśnięcia na metalową klamkę sprawia, że świadomie wpuszczasz go do
środka, do swojego serca, do życia ze wszystkim konsekwencjami i całym ciężkim
bagażem przeszłości. Kiedy tylko przekracza próg, a wasze palące od nienazwanej
tęsknoty oczy spotykają się, czujesz jakby zaciśnięta pięść wyciskała z twojego
serca ostatnie krople życia. Doskonale widzisz w jego pociągłej twarzy, że czuje
dokładnie taki sam ucisk, jaki ty odczuwasz.
- Kazała mi
wybierać, ale ja już przecież dawno wybrałem – oznajmia lekko drżącym,
aksamitnym głosem - Jestem tylko twój, a ty zawsze należałaś do mnie –
wypuszcza nerwowo ze spierzchniętych ust wstrzymywane z emocji powietrze, a
kącikach jego ust widzisz ślad po nikłym uśmiechu. Podchodzi do ciebie bliżej,
wolny, cały tylko twój, by bez żadnego zbędnego poczucia winy, aby móc ująć
twoją radosną twarz w jego duże, ciepłe, stęsknione dłonie. Czujesz, jak
żarliwie jego obuszki palców muskają twoją palącą się od jego dotyku skórę. Jak
niecierpliwie żądają jej większych kawałków, całych faktur, dogłębnego zbadania
całej połaci.
- To będzie
cholernie trudne, Michał – wyszeptujesz wprost w jego ściągnięte z
niezrozumieniem krzaczaste brwi - Będzie mi o wiele ciężej, ty będziesz
bardziej cierpiał, ale niczego nie pragnę bardziej, niż spędzić z tobą tych
ostatnich kilka miesięcy.
- Spędzisz
ze mną jeszcze wiele lat, do późnej starości, rozumiesz? – jego pewny,
spokojny, słodki oddech owiewa twoją twarz i napełnia powietrze w płucach. Kiwasz
potwierdzająco głową i całujesz wierz jego dłoni, którą uprzednio skradasz i
przykładasz do łaknących ust. Nie chcesz się kłócić, a może dzisiaj, tak jak
nigdy też potrzebujesz grama nadziei.
-
Przepraszam, że nie przyszedłem tutaj z bukietem róż, choć chyba powinienem – zmieszany,
drapie się sugestywnie po głowie, a przez jego twarz przemyka buńczuczny
uśmiech. W najsłodszych zagłębieniach w jego policzkach odnajdujesz siłę,
jakiej do tej pory ci brakowało, a w jego trzymających cię mocno ramionach
spokoju, jaki od dawna nie zagościł w twoim życiu. Błądzisz rękoma po jego
bawełnianej, szarej koszuli i pozwalasz, aby jego dłonie nieco zboczyły z
wyznaczonej trasy i sunęły już nie tylko po ostro zarysowanej talii bioder.
- Myślę, że
bardziej od kwiatów potrzebujemy teraz paczki prezerwatyw – przygryzasz sugestywnie
nabrzmiałą dolną wargę, widząc w jego niebiańskich oczach, w swoim prywatnym
kawałku nieba, mieniące się iskry pożądania, pragnące cię jak nigdy dotąd.
- O tym już
nie zapomniałem – stwierdza buńczucznie i uśmiecha się łobuzersko, wyciągając z
tylnej kieszeni papierowe pudełeczko.
- Idealnie –
kwitujesz z szerokim uśmiechem, mocniej zaciskając delikatne dłonie na jego
karku i przyciągając go do siebie. Zachłannie dopada do twoich zwilżonych
koniuszkiem języka, kuszących ust. Smakuje cię niczym wytrawny specialista od
alkoholowych trunków, powoli, lecz żarliwie i z pasją. Przyciska cię mocniej do
zimnej ściany odznaczającej się na twoich plecach i unosi twoje ręce do góry,
zaciskając swoje na twoich nadgarstkach. Serce bije ci niemiłosiernie, jak
oszalałe, oddech się spłyca, a zmysły szaleją, co raz bardziej i mocniej
buzując palącym ciepłem pomiędzy ściśniętymi udami.
- Weź mnie
od tyłu pod prysznicem, zerżnij na kuchennym stole i kochaj się ze mną w łóżku –
wyszeptujesz gdzieś pomiędzy zachłannymi pocałunkami, z jego penetrującym twoją
szczękę językiem w buzi.
- Spokojnie,
nie dam ci dzisiaj zasnąć – mamrocze z niskim, ochrypiałym głosem i
przyciśniętymi, mokrymi ustami do twojego czoła, z którego czule odgarnia przyklejony
niesforny kosmyk włosa.
Zdejmuje z ciebie ubrania, prowadząc wprost do
kabiny prysznicowej i tak jak za pierwszym razem drżącymi dłońmi znowu nie może
poradzić sobie z maleńkimi guziczkami twojej koszulki. Więc i tym razem
niecierpliwie ją rozrywa, a małe elementy garderoby tym razem wpadają pod
łazienkowe, białe szafki. Widzisz w jego oczach niemy zachwyt, podziw,
łechtającą cię fascynację, kiedy namiętnym spojrzeniem otaksuje twoje niemal
prawie nagie ciało. Bezbłędnie odpina haftki od twojego koronkowego stanika,
które uwalniają nabrzmiałe piersi i twardniejące od jego igrającego z nimi
języka, sutki. Nie zamierzasz bawić się z fakturą jego majtek dłużej niż to
konieczne i szybko pozbywasz się jego dolnej części bielizny. Obraca cię
gwałtownie do siebie tyłem, podnosi zgranie twoją nogę zaciskając dłoń na udzie
i nadgryzając delikatnie ramię, wchodzi w ciebie spokojnie. Po kilku szybszych
pchnięciach, przyciśnięta nagim ciałem do ściany kabiny zwilżasz usta
ociekającymi kroplami wody, wpadającymi do rozwartych przez ciche jęki ust. Naprawdę
się stara, bo dochodzisz jedynie chwile po nim. Lecz nie daje ci odpocząć ani
na chwilę. Jeszcze przed rzuceniem cię na kuchenny stół, zagląda ci głęboko w
oczy, szukając niemego potwierdzenia, które dostaje przez skinienie głowy. Niczego
nie pragniesz w tamtej chwili bardziej od namiętnego, dzikiego, zwierzęcego
seksu. Ostrego rżnięcia na granicy przyjemnego bólu, który ci sprawia.
Nabrzmiałego, pulsującego w twoim wnętrzu członka. Od mocniejszego pociągnięcia
za włosy, nadgryzienia języka, maltretowania twoich piersi, czy czerwonych
obtarć od kantu stołu. Daje ci wszystko czego chcesz, każdą zachciankę, prośbę,
a w tym wszystkim całego siebie. Ledwo dysząc przyciąga cię do siebie, obejmuje
mocno i przenosi na rękach do twojego pokoju. Lądujesz na miękkim materacu i
ponownie niczego nie pragniesz bardziej, niż tego aby on wylądował w tobie raz
jeszcze.
- Hej, czemu
płaczesz? – szeptem osusza łzę spływającą z prawego kącika twojego oka.
- Bo
chciałabym, żeby już zawsze tak było – wychrypujesz nieśmiało, a jego usta
ogrzewające mokre ślady, pozostałości po słonych łzach, dogłębnie cię o tym
zapewniają. Jego dłonie delikatnie gładzą wewnętrzną stronę twoich ud, język
subtelnie okala twoją pierś, a nos muska delikatnie zagłębienie w twoim
obojczyku. Wplatasz dłonie w jego cudowne, brązowe włosy i przyciskasz go
mocniej do siebie. Toniesz w jego mocno obejmujących cię ramionach, tak jak w
czeluściach, ciepłych, niebieskich tęczówek. Wtulasz się bezkresu w jego blady
tors i zakleszczona pomiędzy jego wysportowanymi nogami i kołysana przez
spokojny rytm bioder czujesz się kochana. Dosłownie i w przenośni. Dla ciebie
mógł nawet kończyć się świat, bo zasypiałaś z jego imieniem na ustach, ale to
dopiero jutro, na radem miało przyjść prawdziwe trzęsienie ziemi.
Więc
oddychaj
bo już nigdy
Cię nie zostawię
Uwierz w to!
Bądź przy
mnie
I nie pozwól
mi odejść
To mój
ulubiony <3 Może dlatego tak długo wyczekiwany i pisany.
Wracam w
wakacje, po ciężkich miesiącach, ale cały czas o nich myślałam.
Nigdy ich
nie porzucę i doprowadzę do końca, bo to przecież już niedługo.