How long will I love you
As long as stars are above you
And longer if I can
As long as stars are above you
And longer if I can
Kawiarnia
cafe pARTer usytuowana jest na parterze budynku, w przestrzeni otwartej na hall
główny, recepcję, Labsen oraz Księgarnię Sztuki, w samym sercu Centrum Sztuki
Współczensnej w centrum Toruńskiego rynku. Rynku który przemierzałaś w pogoni
za świeżymi, ciemnymi bułkami ze słonecznikową posypką. I na którym to niemal
wpadłaś wprost na ciężarną, zdezorientowaną twoim widokiem Alicję. Teraz
siedzisz w ciepłym lokalu, wypełnionym unoszącymi się zgrabnie różnorodnymi,
wonnymi oparami kawy, naprzeciw ciężarnej szatynki, kurczliwie obejmującej
gorący, seledynowy kubek zielonej herbaty. Przygryzasz niespokojnie dolną
wargę, ścierając tym krwistoczerwoną pomadkę, a po między spoconymi,
niespokojnymi palcami miażdżysz nerwowo skrawek śnieżnobiałej serwetki.
Odwracasz zatrwożony wzrok od szklanej szyby przez którą beznamiętnie
obserwowałaś bezmyślnie śpieszących się ludzi. W twojej głowie szumnie kotłowało się zbyt
wiele toczących ze sobą nierówne bitwy, sprzecznych myśli. Zbyt wiele pytań
narastających z każdą kolejną chwilą wpatrywania się w jej zaawansowany,
ciążowy brzuch pozostawało bez zawieszonych w próżni odpowiedzi i torpedowało
twój umysł.
- Naprawdę
cieszę się, że jesteś całkiem zdrowa, Lena – odstawia od ust porcelanowy
przedmiot, a jej naturalnie brzmiący, niewinnie słodki ton głosu niemal
rozsierdza cię od środka – Dobre wieści, szybko się rozchodzą – dodaje
pospiesznie, uważnie dostrzegając twoją uniesioną ze zdziwienia prawą brew.
- Który to
miesiąc? – starasz się, żeby twój głos nie zdradzał targających tobą emocji,
jednocześnie próbujesz powstrzymać nienaturalne drżenie powiek. Przełykasz głośno
ślinę i po raz kolejny twój wzrok nieostrożnie ląduje na uwypukleniu pod
starannie naciągniętym, beżowym, plecionym swetrem.
- Jutro
zacznie się siódmy – posyła ci krótki, nerwowy uśmiech i machinalnie,
delikatnie gładzi swój brzuch, monotonnymi, uspokajającymi ruchami.
Zatrzymujesz
na jej okrągłej twarzy rozbiegane dotąd spojrzenie, a w ciemnych źrenicach
znika kłębiące się przerażenie, ustępując miejsca przekalkulowanej pewności.
Przeliczasz tysiąc razy, nie chce wyjść inaczej. Lipiec. Prychasz cicho pod
nosem i podśmiechujesz żałośnie w duchu. Jeszcze w sierpniu gorączkowo
zaprzeczał, że od ponad miesiąca z nią nie spał. Łgarz. Przepływająca w
zwężonych żyłach gorąca krew, pulsuje w twojej czaszce i odbija się echem po
całym ciele. Czujesz jak czyjeś niewidzialne dłonie wyrywają z twojej piersi
wciąż żywo bijące serce i łamią żebra na kilka części.
Wstrzymujesz
oddech i miażdżysz między ustami palącą złość, która dość szybko przechodzi i
opuszcza twoje bezwładne ciało. Jak gasząca i oczyszczająca żar i zgliszcza
żarzącego się ognia, przychodzi fala wyrzutów sumienia. Ty jesteś powodem.
Błędem, który Michał popełnił. To przez ciebie, to niczemu niewinne,
nieświadome niczego dziecko wychowa się w niepełnej, rozbitej rodzinie z
niedzielną ciotką z doskoku, którą wraz z przypływającą z wiekiem świadomością
znienawidzi.
- Czemu nic
nie powiedziałaś? – obrzucasz ją jawną pretensją, a na jej wesołą i pogodną
twarz wkrada się konsternacja. Nie wiesz dlaczego mruga nerwowo, w trawiącej
twoje serce ciszy, dlaczego twoje pytanie zbiło ją z pantałyku – Michał ma
prawo wiedzieć.
Alicja
parska śmiechem i przez ułamek sekundy zastanawiasz się, co ją tak bawi. Chwilę
potem ewidentnie coś kalkuluje i spogląda na ciebie rozdrażnionym spojrzeniem
spod gęstej palety, starannie wytuszowanych rzęs.
- Ma w końcu
to, czego zawsze chciał, ciebie. Po co mam mu niszczyć to wymarzone, wyśnione
szczęście? – lekka ironia zabarwia koniec zdania, lecz w powietrzu unoszącym
się po jej słowach, czuć namacalną gorycz porażki i wciąż żywy żal.
- Nie myśl
tylko o sobie, to egoistyczne – zarzucasz ściągając brwi i niespokojnie
poruszając się na krześle – Pomyśl o swoim dziecku … o waszym dziecku – z
niemałym trudem przechodzi ci to przez gardło.
Alicja
powstrzymuje kpiarski uśmiech, który podstępnie wpełzł na jej twarz. Co ją tak
u diabła śmieszy, kiedy ty przejmujesz się za co najmniej trzech.
- Wiemy jaki
jest Michał – wzdycha z melodyjnym, rozbawionym tonem - Słowny, odpowiedzialny
i bezwzględnie zobowiązany – wylicza skrupulatnie - Choć przez chwilę poczuje,
że zawalił mu się świat, to zrobi dla swojego dziecka wszystko, żeby jak
najmniej odczuło tą stratę. A ty? – ewidentnie zadrwiła - Będziesz w stanie się
na to wszystko patrzeć? Na to, że do końca życia jego i mnie będzie coś
łączyło? Że będzie mi pomagał, wciąż mając w pamięci to wszystko co nas
łączyło? Otoczy mnie i dziecko opieką i to często kosztem ciebie, Lena.
Przemyślałaś to? – pochyla się do przodu, a głos zniża do konspiracyjnego
szeptu, torpedującego na wylot twoje ciało.
Za kogo ona
się ma?
- Chcesz
teraz ze mnie zrobić tą złą? Przekonać mnie, żebym mu nie powiedziała, tak? –
kręcisz głową z niedowierzaniem.
- Naprawdę
chce wychować je sama. Jego i tak ciągle nie będzie.
- Musisz mu
powiedzieć, albo ja to zrobię.
- Doprawdy?
– prycha – Jesteś na tyle głupia? Będziesz odczuwała potęgujące poczucie winy,
balast. Oczywiście on nie przestanie cię kochać, ale ty będziesz myślała, że
cię obwinia. Odpuść Lena, tak będzie lepiej dla wszystkich.
Posyła ci
ostatni, cierpki uśmiech i zostawia cię z zamglonym wzrokiem wciąż utkwionym w
pustym miejscu, po jej ulotnej obecności. Uderza w ciebie przetrawiony sens jej
słów. Ma brutalną rację, odbijająca się obuchem żalu wprost w twoją pierś. Ty
też musisz być odpowiedzialna. Wiesz, że Michał zrobi dla tego maluszka
wszystko, ale choćby stanął na głowie, nie stworzy pełnego, ciepłego domowego
ogniska. Wybierze dziecko, ale nie Alę. Musisz mu to ułatwić. Nie mogłabyś
spojrzeć sobie w twarz wiedząc, że przez ciebie to dziecko nie będzie miało
pełnej rodziny. Ocierasz płynącą po zaróżowiałym licu słoną łzę, rozmazującą
staranny makijaż. Bierzesz głęboki oddech mroźnego, zimowego powietrza, który
owiewa twoją krtań i zastyga suchym lodem w płucach. Musisz wrócić i udawać, że
wszystko jest w najlepszym porządku. Musisz grać na miarę Oskara. Znowu musisz
go skrzywdzić. Skąd wiesz co jest dla niego najlepsze? Znowu ktoś podejmuje za
niego decyzję. Znowu robisz to z miłości. Bezwzględnej miłości do Michała. Już
nie twojego Michała.
How long will I need you
As long as the seasons need to
Follow their plan
As long as the seasons need to
Follow their plan
Zachodnie
wybrzeże Majorki to niezwykle urokliwe miejsce z wieloma ciekawymi trasami o
różnym stopniu trudności. Nic więc dziwnego, że zawodowe kolarskie grupy
uciekają w styczniowe mrozy do ciepłych, treningowych miejsc. Wzniesienia są
tutaj naprawdę wymagające, wliczając w to najwyższy szczyt wyspy Puig Major,
który znajduje się na wysokości 1445 metrów. Nic więc dziwnego, że Team Sky
niemal co roku spędza tam swoje noworoczne, ciężkie i wymagające zgrupowanie.
Zaraz po wspólnie hucznie spędzonym Sylwestrze w iście rodzinnym gronie. Team
Sky to jedna wielka rodzina.
Setki osób,
dyrektorzy, założyciele, menadżerowie, pracownicy biura, psycholodzy, technicy,
kucharze, dietetycy, mechanicy, lekarze, masażyści, zawodnicy i ich rodziny. Cieszy
się, że brytyjski zespół jest tak tolerancyjny, tak otwarty na zapewnienie
psychicznego komfortu swoim podopiecznym. Niemal zawsze, w każdym momencie
trwającego sezonu mogłabyś być przy Michale. Niemal tak samo często mógł
również liczyć na wsparcie swojego rodzeństwa, które już zobowiązało się na
odwiedzenia Majorki przed Tour de France. Byłaś przy Michale, kiedy na
przełomie sezonów usiadł z głównym dyrektorem sportowym i trenerem przy jednym
stole do bardzo trudnej rozmowy. Nikt nie był rozgoryczony, rozczarowany, czy
nawet zawiedziony. Michał dostał pełne wsparcie, duży kredyt zaufania, masę
zrozumienia. Jednak po kurtuazyjnych gestach i słowach obie strony przeszły do
konstruktywnej wzajemnej krytyki. Choć nikt nikomu nie wytykał pomyłek. On sam wyciągnął
wnioski i przeanalizował błędy z poprzedniego sezonu, dzieląc się swoimi
uwagami. Oni zaakceptowali jego nowy pomysł na trening, którego ilość i
natężenia miały kompletnie ulec zmianie. Więcej zbilansowania, mniejsze cykle treningowe,
mniej wyścigów, więcej konkretnego ścigania. Jakość, nie ilość. Decyzja
wydawała się słuszna, ze względu na jego relatywnie większą potrzebę na dłuższy
czas krótkiej regeneracji mięśni. Oni zaproponowali zmianę mentalności. Na
pracę z psychologiem nie wyraził zgody. Stwierdził, że już go posiada. Ma mnie.
I jakby na dowód zmian jakie już zaszły w jego psychice zobowiązał się porzucić
dotychczasowy styl przygotowywania się do wyścigu z odciętą głową. Do tej pory
sfokusowany na najważniejszy wyścig, potrafił przed startem tracić kontakt z
najbliższymi, zaszyć się sam ze sobą i zniknąć, niemal zapaść się pod ziemię.
Tym razem, ściskając pod stołem moją dłoń chciał, bym w tych momentach była
przy nim. Umierałam kawałek po kawałku z niespokojnym, szczerym uśmiechem i
świadomością, że znowu ten świat, który sobie skrupulatnie ułożył, legnie w
gruzach. Choć wydawało nam się, że to właśnie ten inny czas, ten moment, ten
dzień w którym tym razem przeżyjemy jeszcze raz nasze wspólne życie, które
kiedyś nas przerosło. I jak naiwne, małe dzieci, wierzyliśmy w szczęśliwe
zakończenia.
Przez
niedbale zaciągnięte, czerwone zasłony hotelowego okna, przedzierała się jasna
łuna księżycowego, srebrzystego blasku, padająca na zamącony niechlujnie
porozrzucanymi ubraniami pokój. Pomięte prześcieradło uwierało, przylegając do
mokrego ciała, a zastygłe w miejscu gorące, nocne powietrze, nasączone było
dodatkowo unoszącym się z pościeli zapachem żarliwego ognia waszych ciał. Byłaś
szczelnie zamknięta w kleszczach jego umięśnionych i wyżyłowanych ud,
kołyszących twoje niespokojne biodra. Tonęłaś w bezdennych objęciach czułości jego,
silnych ramion, które koiły plugawe dziury wypalone po jego siedmioletnim nie
dotyku. Przenikał skórę obuszkami palców, pisząc nimi poezję i modlitwy na twojej
odkrytej z grzechów, nagiej duszy. Twoje rozpalone, czerwone lico, przylegało na jego rytmicznie unoszącej się
klatce piersiowej, a jego słodki, drżący oddech, rozwiewał niesforne kosmyki
włosów, muskając zakamarki w zagłębieniach obojczyka, przenikając, aż do
szpiku.
- Nie śpisz?
– cicho wzdycha, kiedy twój zatrważający szept na krawędzi jego skóry przeszył
głuchą ciszę, zamąconą jedynie skowytem tęsknego żalu przepływającego przez
płuca.
- Boję się -
wydycha zaczerpnięte nerwowym, haustem powietrze, zatapiając wykrzywianą w bólu
twarz w zapachu twoich włosów - Boję się, że kiedy się obudzę, to ciebie przy
już mnie nie będzie - z drżącym głosem przełyka ślinę - Jak wtedy, jak tamtej
nocy, siedem lat temu.
Przywierasz
swoim nagim ciałem mocniej do jego, zagryzając wargi do krwi, zaciskając
powieki przed gorzkimi łzami, nasączonymi
niemym wrzaskiem duszy i powstrzymujesz się by nie drżeć w czeluściach jego
dłoni.
- Obiecaj
mi, że już nie znikniesz Lena - nasączony czułością i żarliwą pasją szept
zostawiał po sobie mokre ślady jego namiętnych ust na linii twojej żuchwy.
- Obiecuję -
kłamiesz z łamiącym się głosem i oblizujesz krople łez, pękając na szwach, na
zrośniętych bliznach po dziurawym sercu i kłutych ranach w płucach - Obiecuję
Michał.
I jeszcze
przez ostatnią chwilę chcesz mieć swój cały świat w swoich dłoniach.
How long will I be with you
As long as the sea is bound to
Wash upon the sand
As long as the sea is bound to
Wash upon the sand
Wyjechałaś.
Choć nie w konspiracyjnym pośpiechu, nie za fasadą nędznie odegranej tandetnej
zdrady, jak ostatnim razem. Wyjechałaś na rzekomą rozmowę o pracę w toruńskiej kancelarii
adwokackiej Imprimisi, której to szyld dostrzegłaś, wracając jeszcze z
nieplanowanego spotkania z Alicją. Być może już wtedy ułożyłaś sobie w głowie
ten plan, to misterne alibi, dla którego zamiast wprost z Majorki polecieć z
Michałem do Włoch, musisz wrócić lotem na warszawskie Okęcie. Wszystko
dokładnie przemyślałaś, nawet to, że aplikujesz o posadę pomocnika radcy
prawnego, aby obstający za twoim elastycznym zawodowym zajęciem Michał, był
zadowolony z twojej samorealizacji. Choć wyczuwałaś lekki smutek w jego głosie,
to przełamywała go ta wypełniająca go po krańce pewność, że w ostatni tydzień
stycznia razem przejedziecie rekreacyjne dwadzieścia pięć, a może nawet
trzydzieści kilometrów po włoskim Calpe. W tamtej chwili, podczas przelotnego
muśnięcia warg, ostatniego ciepłego pocałunku, jakieś niewidzialne dwie dłonie
wdarły się do twojej piersi i złamały twoje serce na pół. Bezdźwięcznie,
bezlitośnie, bez znieczulenia.
Nie wiesz
czy to zauroczenie od pierwszego wejrzenia, które przekształciło się w żar,
który chciał trwać wiecznie, czy może to jednak miłość od pierwszego wejrzenia
naprawdę istnieje, ale wiedziałaś, że kiedy tylko pierwszy raz spojrzałaś w
jego błękitne, czyste, święcące oczy zobaczyłaś w nich najlepszą wersję samej
siebie, całą swoją przyszłość i spokój. To dziwne poczucie, że nie musisz już
niczego więcej szukać. Że masz już wszystko. Znalazłaś.
Dlatego
niemal biegniesz w skórzanych, sięgających do kolan, kozakach na obcasie od
Lasockiego po brukowanej toruńskiej kostce, z kremową walizką w ręce. Styczniowy
mróz od którego odzwyczaiłaś się na hiszpańskiej wyspie, szczypał w twoje
zaróżowiałe policzki, po których spływały zamarzające krople słonych łez,
drażniących pogryzione do krwi
spierzchnięte usta.
- Ej, patrz,
dziewczyna Kwiatka - nawet rzucony, frasobliwy szept na ulicy jednego z
uważnych przechodni do drugiego nie zdołał zahamować wezbranej, pękającej tamy.
Choć powinnaś być bardziej roztropna i nie okazywać tego w publicznych
miejscach, bo przecież już dawno przestałaś być anonimowa. Chyba wraz z
szokującym wszystkich zdjęciem na michałowym Instagramie z rodzinnej wigilii,
którego byłaś główną częścią, opatrzoną hasztagami i podpisami w obu językach. ‘
Mój najlepszy od lat prezent. W końcu wróciła ‘ Mimo to bulwarowy, brukowy
świat w polskim piekiełku nie zatrząsnął się, nawet nie zadrżał. Michał umiał
chronić swoją prywatność. Z resztą kolarstwo w najmniejszym stopniu nie równa
się zainteresowaniem do piłki nożnej. Więc przez cały grudzień, styczeń i
kolejne miesiące plotkarskie portale wciąż żyły ciążą Anny Lewandowskiej,
presją macierzyństwa Ewy Chodakowskiej, albo wyssanymi z palca kłótniami Sary
Boruc, Mariny Łuczenko i ciężarnej małżonki Lewandowskiego. A ty? Mogłaś spać
spokojnie. Kolarska, mała rodzina doskonale cię pamiętała jeszcze z juniorskich
czasów. I to wystarczyło.
Pociągasz
zaczerwienionym nosem, zaciskasz mocniej zamglone od łez powieki i wstrzymujesz
haust zimnego powietrza w płucach, szukając dla nich ukojenia, uśmierzenia rozrywającego,
palącego bólu. Lecz tylko Michał, tylko jego ciepłe, duże dłonie, jego miękkie
usta i sprytne palce mogły być dla ciebie jedynym opatrunkiem, prawdziwym
balsamem.
Kółko
walizki zahacza o uskok w nierównym krawężniku, a szarpnięcie za metalową rączkę,
która zostaje za tobą sprawia, że z łoskotem upadasz na śliską, skutą lodem
nawierzchnie. Wybuchasz płaczem, niczym mała dziewczynka z długimi
warkoczykami, ubrana w odświętną różową sukienkę z białymi rajtuzkami, które ubrudziła
czarną ziemią i czerwoną krwią ze zdartych kolan, potykając się o własne nogi
na prostej drodze. Czujesz, że ktoś okradł cię z twoich marzeń. Marzeń
zamkniętych w mydlanej bańce , po którą właśnie wyciągałaś dłoń. Marzeń, które
pękły, rozsypały się jak domek z kart, roztrzaskały w drobny mak.
Wstajesz,
otrzepując swój płaszcz z białego puchu i wyciągasz z kieszeni iPhona.
Sprawdzasz najbliższe loty do Kanady. Nie masz najmniejszego zamiaru przyglądać
się, jak Alicja żyje twoim życiem, życiem które sama porzuciłaś siedem lat
temu.
How long will I want you
As long as you want me to
And longer by far
As long as you want me to
And longer by far
Irytujący,
nachalny dźwięk dzwonka przerwał gwałtownie twoje niechlujne zapełnianie wszystkich
twoich walizek. Speszona i zatrwożona nieustępliwym naciskaniem na przycisk
niespodziewanego gościa, ostrożnie podążasz do mahoniowych drzwi. Zerkasz
ostrożnie przez wizjer, dostrzegając zniecierpliwionego Gołasia, sterczącego
pod twoimi drzwiami. Nie potrafisz sama racjonalnie wytłumaczyć jego obecności
w Toruniu, gdyż widziałaś, że kalendarz jego startów, jak zarówno Łukasza
Wiśniowskiego, po zgrupowaniu w Majorce niemal pęka w szwach.
Z niepokojem i drżącymi dłońmi naciskasz na metalową klamkę.
- Goły? –
wciąż z niedowierzaniem obejmujesz wzrokiem jego sylwetkę, a wszystkie twoje
mięśnie spinają się nerwowo – Co ty tutaj robisz?
- Sprawdzam,
czy wszystko z tobą w porządku – oznajmia z oczywistością, z dłońmi
nonszalancko wsadzonymi w kieszenie swoich dżinsów. Wykorzystuje twoją
konsternację, chwilowe zaszokowanie i chwilę zwątpienia, przekraczając próg
domu i wchodząc głębiej. W panicznym odruchu biegniesz za nim, aby powstrzymać
w poczynaniach, jednak jest już za późno.
- Gdzie się
wybierasz? – przerzuca zdezorientowany wzrok z bałaganu, jaki zrobiłaś w
pokoju, wprost na ciebie – Bo do Włoch, to dopiero chyba za tydzień? – drapie się
instynktownie po swoim zaroście, ściągając brwi, jakby coś mu się nie zgadzało –
I nie potrzebujesz tam chyba aż tylu walizek, Lena co jest do cholery? –
podnosi swój dotąd melodyjny, spokojny ton głosu, a ty naciągasz rękawy swetra.
- Nie mogę –
kiwasz nerwowo głową, w panicznym odruchu, przygryzając dolną wargę i powstrzymując
napływające do oczu łzy – Nie mam wyjścia, zrozum.
- Kurwa, mów
co się dzieje!
- Ala … -
szepczesz, a on wyraźnie oddycha z ulgą, jakby spodziewał się czegoś o wiele
gorszego, o większym kalibrze – Ala jest w ciąży.
- No i co? –
wciąż poirytowany, wzrusza bezwiednie ramionami z wydymanymi wargami.
- Ona nie
chce o tym powiedzieć Michałowi, ale ja wiem, że będzie najwspanialszym ojcem
na świcie – głos nienaturalnie ci drży, szeptasz słowa sprawiające ból końcem
warg - Po prostu muszę mu to ułatwić.
- Co ty do
mnie bełkoczesz? – szatyn unosi do góry brwi i kręci głową ze
zdezorientowaniem.
- Muszę
wyjechać, nie chcę żeby kiedyś Michał, albo jego dziecko miało do mnie
pretensje …
- Stop! –
unosi swoją rękę na wysokość twojej twarzy i powoli zbiera myśli – Ty myślisz,
że to jest jego dziecko?
- Siódmy
miesiąc, Goły – rzucasz w niego uzasadnioną pretensją i zniecierpliwieniem, a
on jedynie przymyka spokojnie powieki - Poczęte w lipcu. Umiesz liczyć, tępaku?
To dziecko Michała.
Wypuszcza ze
świstem powietrze przez nozdrza.
- Jacka.
- Jacka –
powtarzasz po nim niczym echo – Jakiego Jacka? Co, ty … skąd ty niby wiesz, że …
- jąkasz się, plączesz, zapowietrzasz w stanie silnego wzburzenia, które
kontrastuje z jego spokojnym, niemal majestatycznym wyrazem twarzy.
- Usiądź –
ciężko wzdycha i obejmując cię przez chwilę za ramiona, popycha delikatnie na
skórzaną kanapę – Wiedziałem, że Ala jest w ciąży, we wrześniu, albo
październiku – zastanowił się przez chwilę – Z resztą Kwiato też wiedział –
wsłuchiwałaś się z jego słowa z rozwartymi ustami i wciąż szaleńczo bijącym
sercem – Jacek chwalił się, że zostanie ojcem i ani przez chwilę nikt nie miał
co do tego żadnych wątpliwości. Przecież Michał dobrze wiedział od kiedy z nią
nie spał, Ala też doskonale wiedziała z kim poszła w tango, z zaręczynowym
pierścionkiem na palcu, kiedy była w potrzebie.
- Zdradzała
go? – mamroczesz z niedowierzaniem, kręcąc głową, jakbyś chciała odgonić od
siebie te opary absurdu.
- Mojej
Agacie mówiła, że ten jeden jedyny raz – wzrusza ramionami, a ty poczułaś
uginający się od jego ciężaru materiał - Jacek był trenerem personalnym Ali.
Lipiec nie był dla Michała łaskawy, wręcz przeciwnie długi i ciężki, a ona była
taka samotna. Broniła się, że przez tyle lat była mu wierna, że kosztowało ją
to wiele wyrzeczeń, że tylko raz po prostu była zbyt słaba, by oprzeć się
pokusie.
- Michał nic
o tym nie wiedział, prawda?
- Dowiedział
się o tym w październiku, ale miał to gdzieś, obchodziło go to jak zeszłoroczny
śnieg – na jego wąskie usta, wkradł się lekki uśmiech - W ogóle nie zrobiło to
na nim większego wrażenia. Był już w innym świecie, w innym momencie swojego
życia.
- Czemu nikt
mi nie powiedział? – nie masz siły na irytację, na złość, więc pytasz bezsilnie
na wydechu.
- Sprawa
była jasna, a wy chyba mieliście poważniejsze sprawy na głowie. Kontuzja,
plecy, no i niewdzięczne zakopywanie rodzinnych sporów – szatyn śmieje się pod
nosem.
- Nie wierzę
– szeptasz z niedowierzaniem, jednak w głębi ducha odczuwasz prawdziwą ulgę.
- Dlatego
Ala pozwoliła mu odejść, chociaż w poczuciu, że to oną ją skrzywdził. Uspokoiła
swoje wyrzuty sumienia. Uwierzyła, że twój powrót był dla niej karą.
- Nie
chciałeś, żebym wracała, broniłeś jej … - obrzucasz go jawną pretensją, spod
ściągniętych brwi i spoglądasz na jego uniesione w geście kapitulacji dłonie.
- Wtedy
myślałem, że jesteście siebie warte, ty też go zdradziłaś, ale o tym wiedział,
tamtego był nieświadomy.
- Nigdy go
nie zdradziłam! – podrywasz się z pełnym pasji zaprzeczeniem, omal się nie zapowietrzając.
- Wiem,
teraz wiem! – przyznaje skinieniem głosy - Wtedy myślałem inaczej, przepraszam.
- Dlaczego
wprowadziła mnie w błąd? – twoje pytanie rzucone w eter , przez chwilę trawi
zastygłą od emocji ciszę.
- Nie wiem –
Gołaś odpowiada szczerze, swoim krystalicznym głosem - Może wiedziała, że tak
zrobisz, że ty też zachowasz się honorowo. Może nie chciała waszego szczęścia.
- Znowu
zostawiłabym to, co kocham najbardziej na świecie – spoglądasz na upchane po
brzegi walizki.
- Przepakuj
się i leć do Włoch. Michał wszystko podporządkowuje wyścigowi Mediolan- SanRemo
i Liege-Baston-Liege. On cię potrzebuje cię, Lena.
- A ja
potrzebuję jego.
How long will I hold you
As long as your father told you
As long as you can
As long as your father told you
As long as you can
Potrzebował
cię, kiedy w lutym świetnie zaczął sezon w Volta ao Algarve, potrzebował cię na
linii mety w San Remo, kiedy po ucieczce z Saganem i Alaphillipem na Poggio,
wiedzieli, że między sobą rozdzielą miejsce na podium. Potrzebował cię, jak po
fenomenalnym i trzymającym w napięciu finiszu, wyprzedził Petera, aktualnego
mistrza świata i galaktycznego sprintera o 4 centymetry. Potrzebował wtedy
twoich ramion, w które wpadł zjeżdżając do barierek. Zdobył monument, jeden z
pięciu najtrudniejszych jednodniowych wyścigów świata, potocznie nazwany
wiosennymi mistrzostwami świata. Potrzebował cię podczas ardeńskich klasyków.
Wtedy kiedy w Amstel wyprzedził do Gilbert, kiedy w Liege-Baston-Liege, drugim
monumencie, za późno zaczął finiszować, skradając rozczarowujące dla niego
trzecie miejsce. Potrzebował cię przygotowują się do Tour de France. Potrzebował
cię, kiedy jeździł treningowo z Froomem Criterium Dauphine i wprawiał w
zdziwienie swoich niewdzięcznych krytyków. W Wielkiej Pętli jechał dla Chrisa,
poświecił swoje cele i ambicje, choć w takiej formie jakiej był, spokojnie
mógłby wygrać z pięć etapów. Choć niesubordynacja w Team Sky była surowo
karana, to Michał wiedział jakie ma zadania, a pomoc i zbieranie doświadczeń w
tym elemencie kolarstwa zaprocentują w przyszłości. Potrzebował cię każdego
dnia, w którym dawał z siebie więcej niż oczekiwano. Rozprowadzał, asekurował,
wracał, ciągnął, holował, wymienił koło Froomowi, prowadził na zjeździe,
odczepiał największych górali na stromych podjazdach. Nairo Quintana, Contador,
czy nawet Fabio Aru nie wytrzymywali jego mocnego, równego tempa. Robił
selekcje na ponad tysięcznych metrach o stromych nachyleniach. Odczepiał nawet
swoich słabszych kolegów z drużyny. Przechodził przez swój próg. Alpy i
Pireneje, w których zawsze cierpiał, które brutalnie go weryfikowały, uginały
się pod jego naporem na pedały. Angielscy komentatorzy piali z zachwytu,
Christopher dziękował mu po każdym etapie, Polscy nie mogli się nadziwić, jaką
tytaniczną pracę potrafi wykonać w górach, norwescy mówili o nim codziennie,
francuscy wystawili trzecią najlepszą notę spośród wszystkich kolarzy. W końcu
wszyscy bezapelacyjnie przyznali mu tytuł MVP. I choć sam w przedostatniej
czasówce, stracił sekundę do Macieja Bodnara, cieszył się z jego sukcesu
bardziej, niż miał być to jego. Potrzebował cię, kiedy w ostatnim lipcowym
akcencie, jak dzieci ograł wybitnych rywali w prestiżowym San Sebastian.
Potrzebował cię, kiedy pełnił w czasie krótkiej przerwy rolę ambasadora w
Nutella Mini Tour de Polonge. Potrzebował cię, kiedy spokojnie przygotowywał się
do trzeciego szczytu formy, do mistrzostw świata w Bergen, gdzie celował w
tęczową koszulkę. Choć mówiono o nim jako o faworycie, sam myślał o złocie, był
ostrożny w wypowiedziach. Przejechał treningowo Tour of Britain, a pierwszego
dnia mistrzostw wywalczył z drużyną Sky brązowy medal jazdy drużynowej na czas.
Potrzebował
cię, kiedy przez kolejny tydzień, aż do niedzieli, do wyścigu elity mężczyzn ze
startu wspólnego miał stanąć na linii mety.
Cokolwiek
miałoby się stać w najbliższa niedzielę. Medal, czy jego brak, nic nie zmieniało
tego co do niego czułaś. Byłaś jego kotwicą, jego pocieszeniem, w nocy
zwalczałaś za niego jego demony, gdy był zbyt słaby, zbyt zajęty użalaniem się
nad sobą, żeby pomóc ci toczyć z nimi bój.
Gdy wtedy odeszłaś
odeszła z tobą jego lepsza część, co dobrego robił było przez ciebie. Jesteś
jego dobrem, sensem, przyjacielem, kochanką.
Trzymasz za
niego kciuki. Ściskasz mocno piąstki, aż do zbielałych kłykci. On cię
potrzebuje. Jeśli nie wygra pęknie ci serce, a on spuszczając głowę na linii mety,
ukryje pod powiekami łzy.
Ale tej
samej nocy zaśnie w twoich kołyszących go ramionach i nic innego nie będzie się
liczyło.
Teraz jednak
wierzysz i z całą tą wiarą czekasz na linii metry w zimnym, norweskim Bergen.
How long will I give to you
As long as I live through you
However long you say
As long as I live through you
However long you say
Jeśli ktoś
zwymiotował z tej słodkości i szczęścia, to teraz proszę bardzo ładnie zrobić
to co Lena, ścisnąć kciuki w niedzielę i wierzyć. Allez Kwiato! Po prostu jedź!
Nie ważne co. Jedź bezpiecznie i walcz. Nawet jeśli nie będzie złota ani
podium, dla mnie mistrz jest tylko jeden.
To koniec i dziękuję, że ktokolwiek tutaj był!
Dla rozczarowanych, spokojnie,
unieszczęśliwie Michała w jedopartach. https://luckless--romance.blogspot.com/
Po prostu tylko jemu jedynemu chciałam wystawić szczęśliwy pomnik.